20 października 1944 r. Amerykanie zaczęli odbijać jeńców z rąk Japończyków. Tę mało uzasadnioną z punktu widzenia strategii operację wymógł ekscentryczny gen. Douglas MacArthur, który dwa lata wcześniej, opuszczając Corregidor po upokarzającej porażce, obiecał sojusznikom i pozostawionym oddziałom, że wróci na Filipiny.
Powstrzymać masakrę jeńców
Najpierw w Zatoce Leyte Amerykanie stoczyli największą w historii bitwę powietrzno-morską i znokautowali cesarską marynarkę. Po zwycięstwie kolejne desanty likwidowały zacięty opór Japończyków. Niebawem okazało się, że okupanci zamierzali nie tylko walczyć do ostatniego żołnierza, ale też wymordować przed wkroczeniem Amerykanów przetrzymywane w obozach tysiące jeńców wojennych i internowanych cywilów.
Po masakrze w Puerto Princesa, gdzie w grudniu 1944 r. spalono żywcem i rozstrzelano z broni maszynowej 139 ludzi, podjęto decyzję o zorganizowaniu operacji ratunkowych. 30 stycznia 1945 r. oddziały rangersów wspierane przez filipińskich partyzantów uwolniły 500 chorych i skrajnie wyczerpanych jeńców alianckich z obozu Cabanatuan. Jednym z kolejnych celów akcji ratunkowej był obóz internowania w Los Baños (na wyspie Luzon), ponad 40 km za liniami japońskimi. Przetrzymywano w nim ok. 2,5 tys. więźniów, głównie cywilów, w tym wiele kobiet i dzieci. Poza głodowymi racjami żywnościowymi, brakiem lekarstw, fatalnymi warunkami sanitarnymi największe zagrożenie dla internowanych stanowił porucznik Sadaaki Konishi, sadystyczny zastępca komendanta, obnoszący się z nienawiścią do wszystkich białych. Ryzyko „likwidacji” obozu w razie zbliżenia się oddziałów amerykańskich oceniono jako bardzo wysokie.
Czytaj też: