Strajk dokerów? Nie, nigdy nie słyszałem – dziwi się 23-letni Dominik zwany Lulkiem, mieszkaniec gdańskiego Nowego Portu z urodzenia i wychowania, raper i graficiarz. – Ale zaraz sprawdzimy. Wyjmuje telefon, szuka w internecie. – O kurczę! To było zaraz po wojnie, strajkowało 2 tys. ludzi! Zabili ubeka, a potem kilkaset osób trafiło do więzienia. Niesamowite! I ja nic o tym nie wiedziałem?
A spotykamy się właśnie przy ul. Strajku Dokerów. W okazałym zabytkowym budynku dawnej łaźni miejskiej (cennik z lat 50.: prysznic 3 zł, wanna 5, wanna z natryskiem 6,50) mieści się dziś lokalny dom kultury – Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia. Lulek mieszkał niedaleko, przy ul. Wilków Morskich, w typowym dla tej dzielnicy domku z czerwonej cegły, z ogródkiem i podwórkiem zastawionym drewnianymi komórkami. Nikt z rodziny i sąsiadów o strajku z 1946 r. mu nie mówił.
Czytaj też: Czy Śląsk spóźnił się na pociąg „Solidarności”?
„Element wrogi politycznie”
Na Wilków Morskich mieszka też Zbigniew Kafarski. W tym samym ceglanym domu z 1902 r., w tym samym mieszkaniu, w którym się urodził i gdzie wychowało się już pięć pokoleń jego rodziny. W sierpniu 1946 r., kiedy doszło do kulminacji protestów, Zbysio był kilkumiesięcznym bobasem. O strajku dowiedział się dużo później od dziadka Franciszka Urbańskiego, który w porcie był magazynierem.
– Dokerzy zaczęli szumieć, bo nie mieli warunków socjalnych. Bieda, marne zarobki. Dary z UNRR dzielono niesprawiedliwie albo rozkradano, nic dziwnego, że ludzie się zbuntowali – Zbigniew pociąga łyk kawy (rozmawiamy w niedawno otwartej cukierni, nowoczesnej „plombie” wstawionej między niskie przedwojenne domy).