1980 to nie miał być rok zwyczajny. Wieńcząc dekadę Edwarda Gierka, wieszczył kolejne sukcesy – także w przemyśle górniczym, który dla władzy miał znaczenie priorytetowe. Już rok wcześniej wydobycie czarnego kruszcu osiągnęło magiczne 200 mln ton z górką. Teraz trzeba było podnieść poprzeczkę i do końca lipca fedrunek przekroczył już 120 mln ton. Gdyby szło tak dalej, kolejna setka do końca roku była pewna jak amen w pacierzu. Gdyby szło tak dalej... Nie poszło.
Czytaj też: Czy Gierek przybliżył Polskę do Zachodu?
Sprzedaj konia, kup Ślązaka
Spokój na Śląsku był pozorny, choć próbowano izolować społeczeństwo od niebezpiecznych newsów z Wybrzeża. Trwały jednak wakacje, a lato było gorące – powracający znad morza wczasowicze przywozili do domów atmosferę społecznego buntu. Z ust do ust przekazywano sobie postulaty gdańskich stoczniowców. Coraz głośniej i odważniej. Pomiędzy Wybrzeżem a Śląskiem coraz swobodniej hulał sposób komunikacji rodem z tych lat, kiedy najszybszym nośnikiem wieści poza telegrafem były pociągi. Na burtach wracających z portów węglarek i wagonów osobowych krzyczały wypisane kredą i farbą apele do Ślązaków, żeby przyłączyli się do stoczniowej rewolty i poparli protest. W ten szczególny sposób informowano, o co stoczniowcom i portowcom chodzi – zarówno w wymiarze społecznym, jak i politycznym.