Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Wygrali. 100 lat temu rozgorzało III powstanie śląskie

Powstańcza msza polowa. W tle samochód pancerny Erhardt M1917 o nazwie Górny Śląsk–Alzacja, 1921 r. Powstańcza msza polowa. W tle samochód pancerny Erhardt M1917 o nazwie Górny Śląsk–Alzacja, 1921 r. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Przed wiekiem mało który konflikt zbrojny był aż tak wielowymiarowy. Mało który aż tak okrutnie przeorał rodziny, najbliższych spośród najbliższych. Jak do tego doszło?

Od lat zastanawiam się, na czym polega fenomen śląskiej tożsamości. Staram się to jakoś sobie racjonalnie ułożyć w głowie, ale ciągle bez rezultatu. Sądzę, że śląskość to kwestia specyficznych emocji.

Ingmar Villqist

Powstanie starannie zaplanowane

W nocy z 2 na 3 maja 1921 r. rozpoczęło się III powstanie śląskie. O wybuchu nie może być mowy, bo było starannie przygotowane i zaplanowane. Trwało dwa miesiące, do pierwszych dni lipca. Militarnie nierozstrzygnięte, choć w czerwcu przewagę na froncie osiągnęła strona niemiecka. Ich formacje parły na przemysłowy Górny Śląsk z Gliwicami, Zabrzem, Bytomiem i Katowicami włącznie, zdobyty przez powstańców zaledwie parę tygodni wcześniej.

Gdyby walczących stron nie rozdzieliły wojska alianckie Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch, to uczylibyśmy się dzisiaj prawdopodobnie zupełnie innej historii tego kawałka ziemi.

Dla nas to powstanie było zwycięskie w pojęciu politycznym. W jego rezultacie i w wyniku postanowienia Rady Ambasadorów przy Lidze Narodów Polska otrzymała najbardziej uprzemysłowioną część Górnego Śląska. Przemysłową perłę w pokiereszowanej, zacofanej rolniczej koronie.

Czym było to powstanie, uznawane, prócz wojny polsko-bolszewickiej 1919/1920, za najkrwawszy konflikt w Europie po zakończeniu wielkiej wojny?

Odżyła rycerska opowieść

Po stronie polskiej stanęło ok. 60 tys. powstańców, w większości członków byłej Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska. Mniej więcej połowa z nich walczyła bezpośrednio na froncie. W „powstańczych” mundurach przystąpiło do walki blisko 8 tys. oficerów i żołnierzy regularnego Wojska Polskiego. Do walki włączyło się tysiące ochotników z niedalekiej Wielkopolski, ale też z Warszawy, Lwowa i innych zakątków kraju. Udział kadetów Korpusu Orląt Lwowskich ma swoje miejsce w powstańczej legendzie tamtego czasu. Wielu poległo w bitwach, także 17-letni Karol Chodkiewicz, łączony więzami rodzinnymi z postacią wielkiego hetmana litewskiego Karola Jana Chodkiewicza, który zginął w 1621 r., broniąc Chocimia przed Turkami.

Na froncie odżyła rycerska opowieść o dawnym bohaterze i nabrała nowego blasku. Rozciągnięto historyczną nić między Górą św. Anny, miejscem największej i najkrwawszej bitwy powstania, a odległą Rzeczpospolitą marzeń. Nie chciano pamiętać, że Górny Śląsk od prawie sześciu wieków, od czasu miłościwie nam panującego Kazimierza Wielkiego, nie miał z nią nic wspólnego. Zresztą druga strona także wyszukiwała własnych małoletnich poległych i niosła o nich bohaterską wieść na sztandarach.

A po drugiej stronie walczyło blisko 40 tys. obrońców niemieckości Śląska, w znakomitej większości zorganizowanych w Selbstschutz Oberschlesien (Samoobrona Górnego Śląska). W decydującym momencie ze wsparciem przyjechało na front kilka tysięcy ochotników z wolnego korpusu Freikorps, nacjonalistycznej formacji paramilitarnej powstałej w 1919 r. Po wojennej klęsce niemiecka wielomilionowa armia poszła w rozsypkę. Alianci pozwolili Republice Weimarskiej trzymać pod bronią jedynie 100 tys. żołnierzy, wśród których było sporo sympatyków rewolucji komunistycznej na wzór bolszewickiej. To Freikorpsy zdusiły komunistyczną rebelię, zanim jeszcze ruszyły na Górny Śląsk. Przeważnie składały się ze świetnie wyszkolonych, uzbrojonych i zaprawionych w bojach oficerów i podoficerów armii cesarskiej, niepogodzonych z klęską Rzeszy. Zdeterminowanych do odbudowy jej potęgi.

Naprzeciw powstańczym oddziałom stanął największy, niemal tysięczny Freikorps Oberland z Bawarii, najokrutniejszy i zapamiętały w żądzy zemsty za niesprawiedliwość niemieckiego losu. Brygada Marynarki – Freikorps Marine Brigade – ruszyła do walki pod znakiem swastyki. Można dociekać, czy miało to wpływ na późniejszą symbolikę i godło III Rzeszy. Wszak Hitler był przesiąknięty etosem Freikorpsów, a ich członkowie stali się kuźnią kadr dla najważniejszych organizacji nazistowskich.

Po dwóch miesiącach walk straty obu stron były porównywalne – po blisko 2 tys. poległych i ok. 3 tys. ciężko rannych. Zamieniając ludzkie życie na cyfry, szacuje się, że od zakończenia I wojny, kiedy to opcja polska znalazła się w grze o Górny Śląsk, w aktach terroru ginęło każdego dnia siedem–osiem osób. Najwięcej w czasie kampanii plebiscytowej. Do tego frontowego rachunku należy więc dodać gdzieś 3–4 tys. zabitych, po obu stronach, zanim rozpoczęło się III powstanie.

Brat przeciw bratu

Kiedy naprzeciwko stają na śmierć i życie żołnierze, choć w przebraniu, byłej i aktualnej regularnej armii... Kiedy za broń chwytają ochotnicy, którzy z jednej strony chcą walczyć o zmianę przynależności państwowej Górnego Śląska, a z drugiej bić się za wszelką cenę o pozostanie w dotychczasowych granicach... Kiedy brat staje przeciw bratu, syn przeciw ojcu, sąsiad przeciw sąsiadowi... Jak to nazwać?

Od lat polscy i niemieccy historycy spierają się o wymowę III powstania. Jak zresztą i dwóch poprzednich w latach 1919–20. Był to powstańczy zryw narodowy Górnoślązaków ku wymarzonej Polsce? Taka narracja obowiązywała w II RP, także w PRL, choć z dodatkiem ideowego pierwiastka klasowego: powstańcy – robotnicy – walczyli przeciw niemieckim kapitalistom.

Dla strony niemieckiej był to pucz na kawałku terenu ich własnego państwa, czyli niezgodne z porządkiem konstytucyjnym przejęcie władzy. Lub rebelia, czyli zbrojny bunt przeciw istniejącej władzy. Dopatrywano się również polskiej interwencji zbrojnej na terytorium legalnego państwa, w tym zalążków niewypowiedzianej wojny polsko-niemieckiej. Podkreślano – i nadal się to przywołuje – złamanie umów międzynarodowych. Powstanie wywołano w sprzeczności z zadeklarowaną w marcowym plebiscycie wolą większości mieszkańców. Głosowanie wygrali wszak Niemcy.

Dla samych rdzennych Górnoślązaków była to niewątpliwie krwawa wojna domowa, w której walczyli ze sobą obywatele jednego państwa. Jednej grupy etnicznej, za jaką uważali się i nadal chcą się uważać Ślązacy. Była to wojna domowa w najdrastyczniejszym swoim wydaniu, ponieważ podzieliła rodziny. Brat strzelał do brata, a syn do ojca.

Przed wiekiem mało który konflikt zbrojny był aż tak wielowymiarowy. Mało który aż tak okrutnie przeorał rodziny, najbliższych z najbliższych. Jak do tego doszło?

Czytaj też: Powstania śląskie. Krwawy konflikt polsko-niemiecki

Projekt polskich granic

Genezy III powstania śląskiego należy szukać w wynikach I wojny światowej. W upadku carskiej Rosji po rewolucji bolszewickiej, w totalnej klęsce Niemiec i Austro-Węgier. W klęsce niezwyciężonych dotychczas europejskich mocarstw, które od co najmniej 150 lat decydowały o losach RP. W upadku historycznych mitów. Oznaczało to załamanie się w Europie XIX-wiecznego porządku.

Walka o Śląsk rozpoczęła się jeszcze przed uzyskaniem przez Polskę niepodległości. W styczniu 1918 r. amerykański prezydent Woodrow Wilson wydał 14-punktową deklarację, która miała stać się podstawą negocjacji z pokonanymi (jak zakładano) Austro-Węgrami i Niemcami. Stwierdzono w niej, że „powinno być ustanowione niepodległe państwo polskie, które winno obejmować terytoria zamieszkałe przez bezspornie polską ludność”. Podobne stanowisko zajmowali pozostali zwycięzcy alianci: Francja, Wielka Brytania i Włochy.

Na tej fali Roman Dmowski, w imieniu Komitetu Narodowego Polskiego, przedstawił prezydentowi USA projekt przyszłych granic odrodzonego państwa, w tym na zachodzie. W Polsce miała znaleźć się prawie cała rejencja opolska, czyli obszar administracyjny porównywalny do naszych województw, obejmujący terytorialnie Górny Śląsk. To były ziemie leżące poza granicami I Rzeczpospolitej, więc nie można było powoływać się na krzywdę rozbiorów. Argumentem był spis ludności przeprowadzony w państwie pruskim w 1910 r. Wynikało z niego, że z ponad 2 mln mieszkańców rejencji, blisko 60 proc., przyznało się do polskości. Nie wprost, rzecz jasna, tylko do posługiwania się na co dzień językiem polskim.

Pod koniec października 1918 r., a więc na progu ostatecznej kapitulacji Niemiec, Wojciech Korfanty, poseł do Reichstagu i pruskiego Landtagu z okręgu katowickiego, zażądał przyłączenia całego Górnego Śląska do odradzającego się państwa polskiego. Przy tej okazji domagał się w niemieckim parlamencie uwolnienia uwięzionego w Magdeburgu Józefa Piłsudskiego, „wybitnego syna polskiej ziemi” – co podkreślał. Później, za sanacji, ironią losu i własnych uprzedzeń marszałek stał się największym wrogiem Korfantego! Ale to było później...

W Niemczech zawrzało

Początkowo wydawało się, że przejęcie przez Polskę całego Górnego Śląska pójdzie jak z płatka. Wspierała nas Francja, zainteresowana jak największym osłabieniem Niemiec i pozyskaniem silnego sojusznika na Wschodzie. Także wizją znacznego uczestnictwa swojego kapitału w przemyśle górnośląskim, największym w Europie po Zagłębiu Ruhry. W marcu 1919 r. na Konferencji Pokojowej w Paryżu wytyczono już przyszłą granicę polsko-niemiecką. Nasz miałby być cały Górny Śląsk, a granica biegłaby wzdłuż linii kolejowej Racibórz–Brzeg, co oznaczało, że i Opole znalazłoby się po polskiej stronie.

W Niemczech zawrzało. Wściekła fala sprzeciwu przetoczyła się przez cały kraj. Ostrzegano, że nie może być najmniejszej zgody na utratę Górnego Śląska! Ani w części, ani w całości. Tym bardziej że w wyniku polskiego powstania na przełomie 1918 i 1919 r. Niemcy straciły już na wschodzie Wielkopolskę. Na tym właśnie podłożu buntu i niezgody zaczęły formować się Freikorpsy, mające nieograniczony dostęp do magazynów byłej armii cesarskiej.

Na propozycję zachodniej granicy Polski bardzo ostro zareagowała Wielka Brytania, zupełnie niezainteresowana takim obrotem spraw w Europie. Aż takim osłabieniem Niemiec i tym samym wzrostem potęgi Francji. Padły słynne słowa brytyjskiego premiera Davida Lloyda George′a o małpie: Polsce, która ma dostać zegarek, czyli Śląsk. I niechybnie go popsuje.

Słowa durnie odgrzewane są do dzisiaj. Ale angielski premier, wsadzając nogę w prawie zamykające się drzwi, powiedział coś więcej, coś głębiej: „Wielce jesteśmy przeciwni oderwaniu od państwa niemieckiego większej liczby Niemców. Propozycja Komisji Polskiej [działała w ramach Konferencji Pokojowej – JD], abyśmy oddali 2,1 mln Niemców pod panowanie narodu o odmiennej religii, który przez cały ciąg swojej historii ani razu nie zdołał wykazać uzdolnienia do utrzymania stałej samodzielności, musi wcześniej czy później doprowadzić do nowej wojny w Europie Wschodniej”.

Konsekwencją tych biegunowych rozbieżności między sojusznikami był zawarty 28 czerwca 1919 r. w traktacie wersalskim zapis, że ostatecznie o przynależności Górnego Śląska rozstrzygnie plebiscyt. Choć Francja była temu przeciwna.

Między Bawarią a Szwajcarią

Niespełna dwa miesiące później, w nocy z 16 na 17 sierpnia 1919 r., wybuchło I powstanie śląskie. Wprawdzie już od stycznia działały konspiracyjne struktury Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, ale to nie one były inicjatorem zrywu. Prawdę mówiąc, trudno też było uznać ten społeczny wybuch za powstanie. Zryw nie był wystąpieniem przeciwko dotychczasowej niemieckiej władzy. Miał raczej charakter bardziej proletariacki, klasowy niż narodowy. Niektórzy historycy uważają, że był to spóźniony odprysk rewolucji listopadowej w Niemczech. Bunt wybuchł spontanicznie, detonatorem były krwawo stłumione zamieszki związane z problemami przy wypłacie pensji w kopalni Mysłowice. Jeżeli uznamy ten tygodniowy zryw za powstanie, to POW autoryzowała je już po fakcie.

W połowie października tego samego roku, w ramach propagandowej walki przedplebiscytowej, pruski parlament podjął decyzję o wydzieleniu rejencji opolskiej z Prowincji Śląskiej ze stolicą we Wrocławiu i utworzeniu nowej Prowincji Górnośląskiej ze stolicą w Opolu. Przyznano jej samorządność większą niż pozostałym podobnym pruskim jednostkom terytorialnym. Dla wzmocnienia atrakcyjności niemieckiej oferty wyborczej zaproponowano, żeby w dalszej perspektywie dążyć do utworzenia autonomii Górnego Śląska jako odrębnego kraju związkowego na wzór Bawarii. Po plebiscycie i podziale regionu ten pomysł upadł.

W obawie przed korzystnym dla Polski wynikiem głosowania zrodziła się koncepcja utworzenia, na wzór szwajcarski, samodzielnego i neutralnego państwa: Freistaat Schlesien, czyli Republiki Śląskiej. Koncepcję tę ochoczo popierał górnośląski wielki kapitał, uważając, że w ten sposób uniknie wielkiej kontrybucji nałożonej na przegrane Niemcy. Rozważano też nadanie Śląskowi statusu podobnego do Wolnego Miasta Gdańsk.

Czytaj też: Niemiecki Śląsk po Wielkiej Wojnie

Krew z naszej krwi

W tej sytuacji polityczna riposta musiała należeć do Polski. Jak natychmiast osłabić atrakcyjność niemieckich propozycji? W lutym 1920 r. władzę nadrzędną na Górnym Śląsku objęła Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa, na czele której stanął francuski gen. Henri Le Rond, gotowy zrobić dla Polski wszystko, co było możliwe. W Bytomiu zaczął działać Polski Komisariat Plebiscytowy, którego szefem został Korfanty. Czasu było mało.

15 lipca 1920 r. Sejm Ustawodawczy RP uchwalił ustawę konstytucyjną zawierającą „Statut Organiczny Województwa Śląskiego”. Sytuacja była nad wyraz trudna. Nie mieliśmy jeszcze swojej konstytucji, powstała dopiero w marcu następnego roku. Jako niepodległe państwo Polska dopiero raczkowała, na dodatek walczyła z bolszewikami, jednak w błyskawicznym tempie stworzyła konstytucję dla Śląska, nadającą regionowi status autonomiczny. Polityczny precedens i paradoks – wszak takie województwo jeszcze nie istniało. To była istotna karta przetargowa za Polską. Choć nie jedyna.

Prof. Józef Buzek, brat dziadka prof. Jerzego Buzka, poseł na Sejm z listy PSL „Piast”, jeden ze współautorów ustawy o autonomii Śląska, tak to wówczas komentował: „Otóż nasza ustawa jest odpowiedzią na tamtą ustawę, daje jednak nieskończenie więcej niż pruska. Nie boimy się porównania naszej ustawy z pruską. Możemy bowiem przeprowadzić dowód, że nasz sejm polski ma daleko większe zaufanie do ludu śląskiego niż sejm pruski. Lud śląski jest krwią z naszej krwi, kością z naszej kości, toteż mógł sejm nasz bez obaw o całość Rzeczypospolitej zgodzić się na daleko idące prawa samorządowe Śląska, niż mógł to ofiarować sejm pruski”.

Miesiąc później, letnią nocą z 19 na 20 sierpnia 1920 r., wybuchło II powstanie śląskie. Wprawdzie nie było planowane właśnie na te godziny, ale strona polska była na nie przygotowana. To był czas terroru sianego przez SIPO – Sicherheitspolizei, niemiecką policję bezpieczeństwa, dążącą do sparaliżowania polskich przygotowań do plebiscytu. Detonatorem stało się zamordowanie dwa dni wcześniej w Katowicach polskiego działacza plebiscytowego, lekarza Andrzeja Mielęckiego. Tego dnia w mieście rozpowszechniono informację o upadku Polski i zajęciu Warszawy przez bolszewików. Na ulice wyszły bojówki komunistyczne i wszelkiej innej maści. Zaatakowano siedzibę Komisji Międzysojuszniczej. Francuscy żołnierze otwarli ogień – skończyło się masakrą atakujących. Jednego z nich właśnie opatrywał doktor Mielęcki. Nie dokończył, bo został rozpoznany jako polski działacz.

Po tygodniu krwawych zmagań i wielu spektakularnych sukcesów na bitewnych polach dowódcy POW wezwali do zakończenia powstania. Sprawująca pełnię władzy na obszarze plebiscytu Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa rozwiązała SIPO. Tak więc cel polityczny powstania został osiągnięty. Porządku miała pilnować nowa polsko-niemiecka policja plebiscytowa. Jednak administracja niemiecka nadal działała. Dla zachowania jako takiej równowagi rozwiązała się górnośląska POW. Zrzuciła militarną nazwę i przekształciła się w Centralę Wychowania Fizycznego.

Formalnie zajmowała się propagowaniem zdrowego trybu życia i upowszechnianiem sportu. Zachowując podobne struktury, zachowała też naczelną ideę: pozyskanie Górnego Śląska dla Polski.

Czytaj też: Zabrze, niemieckie okno na wschód

Zwycięstwo palcem na wodzie pisane

Plebiscyt odbył się 20 marca 1921 r. Górnoślązacy nie opowiadali się za swoją tożsamością. Nie było ważne, czy czują się Polakami, czy Niemcami. Pytanie było proste – mieli tylko zdecydować, w jakim państwie chcą mieszkać. Biała kartka – w Niemczech, czerwona – w Polsce. Głosowało 1,2 mln, czyli 97 proc. uprawnionych. Większość, ponad 700 tys., co stanowiło 60 proc., wybrała Niemcy. Reszta, ponad 480 tys. – Polskę. Wynik mógłby być lepszy, ale wcześniej strona polska zaproponowała, aby w plebiscycie wzięły udział także osoby urodzone na Górnym Śląsku, a pracujące i mieszkające w głębi Niemiec. Nie wyciągnięto wniosku z plebiscytu na Warmii i Mazurach, gdzie podobni emigranci prawie w całości poparli stronę niemiecką. Na plebiscyt przyjechało lub zostało ściągniętych ok. 192 tys. emigrantów. Ale za polską opcją zagłosowało tylko 10 tys. Górnoślązaków. Nawet bez ich udziału i tak na głosy zwyciężyła orientacja niemiecka.

Co ciekawe, obie strony obwieszczały wygraną. Wynik nie był dla Polski zły, choć liczono na więcej. Tym bardziej że w aneksie do traktatu wersalskiego zapisano, iż podstawą podziału Górnego Śląska nie będzie globalna liczba głosów, ale zwycięstwo w danej gminie. Z 1510 gmin, w których przeprowadzono wybory, w 674 (45 proc.) zwyciężyła opcja polska. Na tej podstawie kierujący Polskim Komisariatem Plebiscytowym Wojciech Korfanty wystosował do Górnoślązaków odezwę z radosnym przesłaniem: odnieśliśmy wielkie dziejowe zwycięstwo!

W ślad za tym wykreślona została granica, tzw. linia Korfantego, sięgająca pod Opole, co stanowiło 60 proc. obszaru plebiscytowego. Francja poparła tę koncepcję, ale wiadomo było, że sprawiedliwy podział jest niemożliwy.

To było palcem na wodzie pisane. Plebiscyt poszatkował bowiem jednolite do tej pory terytorium. Gminy „za Polską” sąsiadowały z gminami „za Niemcami”. Szachownica różnic i wrogości. Do tego duże miasta okręgu przemysłowego, w których wyraźnie zwyciężyła strona niemiecka, otoczone były polskimi gminami. Wrzało. Kampania plebiscytowa każdego dnia zbierała krwawe żniwo i wyciągała na wierzch wrogie ludzkie instynkty.

Mapa z linią Korfantego trafiła do wszystkich liczących się europejskich gazet i wywołała gorący dyskurs wśród politycznych i dyplomatycznych elit. Polsce niekoniecznie przychylny.

W Niemczech znowu się zagotowało. Stanowcze „nie!” takiemu podziałowi Górnego Śląska powiedziała Anglia, poparły ją Włochy. Alianci, z pominięciem Francji, opracowali swoją koncepcję podziału: Polsce miały przypaść jedynie powiat pszczyński i rybnicki oraz skrawek katowickiego. O tych knowaniach poinformował potajemnie Korfantego wysokiej rangi oficer brytyjski sprzyjający polskiej racji stanu. Spotkanie odbyło się 29 kwietnia. Następnego dnia zapadła decyzja o powstaniu.

Miało rozpocząć się poniedziałkową nocą z 2 na 3 maja. Korfanty zrezygnował z funkcji polskiego komisarza plebiscytowego i ogłosił się dyktatorem III powstania. Była to funkcja polityczna, bo sprawami militarnymi zajęli się zawodowi oficerowie Wojska Polskiego. Rząd Polski ogłosił, że nie ma z powstaniem nic wspólnego. Sytuacja wymagała takiej deklaracji. Zaczęło się.

Czytaj też: Najcenniejsza polska dzielnica

Szykowali rebelię

Powtórzmy: tym razem nie był to spontaniczny wybuch. Strona polska starannie przygotowywała się do pozyskania Górnego Śląska zbrojnie. Trzeba było zademonstrować, że bez sprawiedliwego podziału ten zakątek Europy będzie dalej beczką prochu. Przekaz musiał być radykalny. Już pierwszej nocy wysadzono mosty kolejowe na plebiscytowym odcinku Odry, odcinając na jakiś czas formacje Selbstschutzu od posiłków i zaopatrzenia z głębi Niemiec.

Historycy uznają, że przygotowania Polski do antyniemieckiej konfrontacji na Górnym Śląsku nabrały tempa w październiku 1920 r., po przerwaniu działań zbrojnych w wojnie z bolszewikami. Całą energię skierowano wówczas w stronę nieistniejącego de facto autonomicznego województwa śląskiego. II RP była zdeterminowana w pozyskaniu całości Górnego Śląska, a przynajmniej jego przemysłowej części. To stoi w oczywistej sprzeczności z socjalistyczną interpretacją obowiązującą w PRL: Polska, zaangażowana w wojnę z radziecką Rosją, pozostawiła Górnoślązaków prących ku polskości samych sobie. Historyczna bzdura. Fakty mówią co innego.

POW, po II powstaniu przekształcona w Centralę Wychowania Fizycznego, sprzyjała zakamuflowanej działalności oficerów wywiadu II oddziału Ministerstwa Spraw Wojskowych, przygotowujących przyszłe wystąpienie zbrojne. Rebelię, mówiąc wprost. Wszak to było wciąż obce państwo. W prawnym międzynarodowym porządku niemiecka zwierzchność i jurysdykcja nad Górnym Śląskiem była legalną oczywistością.

Ostatniego grudniowego dnia 1920 r. minister spraw wojskowych gen. Kazimierz Sosnowski wydał tajny rozkaz, na mocy którego organizacje powstańcze na Górnym Śląsku zostały zrównane z regularnymi oddziałami Wojska Polskiego. Ze wszystkimi tego konsekwencjami i przywilejami. Z tym że czas służby powstańczych żołnierzy nakazał liczyć podwójnie.

Wcześniej jednak doszło do znamiennego wydarzenia. Otóż na początku grudnia w wielkopolskim Kępnie powstało Warszawskie Towarzystwo Przemysłowo-Budowlane. Ojcami założycielami byli... Wojciech Korfanty, polski komisarz plebiscytowy, i gen. Kazimierz Raszewski, dowódca poznańskiego i pomorskiego okręgu wojskowego. Generał, Wielkopolanin, w czasie I wojny wyśmienity oficer armii cesarskiej. Jeszcze w randze podpułkownika walczył na kilku zachodnich i wschodnich frontach. Odznaczany za męstwo. Po kapitulacji Niemiec, na wieść o wybuchu powstania wielkopolskiego, podał się do dymisji i z Lotaryngii przybył do Poznania. Włączył się do walk przeciwko swoim niedawnym frontowym kompanom. Już jako generał, dowódca II polskiej armii w wojnie z bolszewikami, przyczynił się do zwycięstwa nad Wisłą. Nieprzewidywalne bywają losy polskich patriotów. Naprawdę prawdziwych.

Towarzystwo Przemysłowo-Budowlane było przykrywką dla utworzenia tajnego wówczas Dowództwa Obrony Plebiscytu, które pod swoje skrzydła zgarnęło organizacje związane z byłym POW i wszystkie inne siły podziemnego ruchu na Górnym Śląsku. Na początku 1921 r. ciągle zakonspirowane dowództwo plebiscytu przeniosło się do Grodźca k. Będzina, a później do Sosnowca. Rzut beretem od ciągle niemieckich Katowic, co potwierdza, że najciemniej jest pod latarnią.

Dla powstańczych żołnierzy czekających na rozkaz do walki Sosnowiec i Częstochowa stały się głównymi bazami koszarowymi, logistycznymi i zaopatrzeniowymi. Gen. Raszewski był odpowiedzialny – z polecenia naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego, rzecz jasna – za zorganizowanie pomocy kadrowej i logistycznej dla ewentualnego wystąpienia zbrojnego za sprawę Górnego Śląska w granicach Polski.

Czytaj też: Autonomiczny Śląsk lat 20.

Warszawa i Berlin nabrały wody w usta

Wybuch powstania – trzymajmy się tej nomenklatury – w nocy z 2 na 3 maja potępiła Warszawa i oficjalnie oświadczyła, że nie ma z tym zbrojnym faktem nic wspólnego. Ta deklaracja była elementem przemyślanej gry. Nie wolno było narazić się na zarzut, że Polska złamała układ pokojowy, co mogłoby doprowadzić do interwencji wojsk niemieckich na Górnym Śląsku. Ale pieniądze, broń i amunicja płynęły do formacji powstańczych szeroką falą. Tej właśnie nocy Dowództwo Obrony Plebiscytu przekształciło się w Naczelną Komendę Wojsk Powstańczych pod dowództwem oficera Wojska Polskiego ppłk. Macieja Mielżyńskiego.

Podobnie rząd w Berlinie deklarował, że nie ma nic wspólnego z działalnością Selbstschutz i Freikorpsu na plebiscytowym terenie, w tym momencie eksterytorialnym. Obie strony nabrały wody w usta, żeby nie rozjuszyć Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, która miała na Górnym Śląsku pełną władzę, wspieraną 30-tysięcznym kontyngentem żołnierzy brytyjskich, francuskich i włoskich. Powstanie było wielkim zaskoczeniem dla aliantów, z wyjątkiem Francuzów, rzecz jasna. Do tego stopnia, że wkraczający na rogatki Rybnika powstańcy starli się w krwawej bitwie z wojskami włoskimi – poległo 19 Włochów, a blisko stu zostało rannych.

Zaskoczona była także strona niemiecka. Choć nie samym faktem zbrojnej konfrontacji, bo doskonale wiedziała, co się po polskiej stronie szykuje, tylko datą wybuchu. Kiedy do końca nie było jeszcze wiadomo, jak Górny Śląsk zostanie podzielony. Stąd niemiecka obrona była dość marna, powstańcy parli na zachód i już w pierwszym tygodniu stanęli na linii zakreślonej wcześniej przez Korfantego. Zdobyli Górę św. Anny – religijny symbol Górnego Śląska. Następnym celem miały być brzegi Odry opiewanej od 1919 r. w hymnie powstańczym:

Powstańcy, naprzód! Hej w szeregi!
Na ramię broń, do boku stal!
Wytknięta droga: Odry brzegi!
W obronie stańmy modrych fal.

Odra była prawie na wyciagnięcie ręki. Ale w tym momencie na froncie pojawiły się formacje Freikorpsu. Mniej liczebne, ale lepiej wyposażone i doświadczone w wojennych bojach. W wielkiej, zażartej i krwawej bitwie, trwającej od 21 maja do 6 czerwca, zdobyły strategiczną Górę św. Anny. Wojska powstańcze wycofały się kilkadziesiąt kilometrów na wschód i umocniły swoje linie obrony na tyle, że powstrzymano niemiecką ofensywę zmierzającą do zajęcia okręgu przemysłowego. Po kolejnym krwawym, przegranym dla powstańców, starciu o Kędzierzyn działania wojenne zaczęły zamierać.

Do gry włączyła się Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa, która trzymała legalną władzę na tym terenie. Po wieku od tamtych wydarzeń można powiedzieć, że sprawowała ją na korzyść Polski. Z całą pewnością najbardziej sprzyjała nam strona francuska. Pod koniec czerwca walczące strony zostały rozdzielone przez żołnierzy alianckich. Na początku lipca opuściły z bronią w ręku sporne tereny plebiscytowe. Gdyby sprawa nie była śmiertelnie poważna, to koniec powstania można by było zilustrować czeskim dowcipem o walce partyzantów ze szkopami o leśniczówkę. Aż pojawił się leśniczy, który wygonił wszystkich z lasu... Rzecz w tym, że to była śmiertelnie poważna sprawa.

Czytaj też: Spór o śląskie granice

Wojna domowa w czystej postaci

O losie Górnego Śląska ostatecznie zdecydowała Liga Narodów, a konkretnie jej Rada Ambasadorów, która w październiku 1921 r. dokonała podziału regionu. Polska otrzymała wprawdzie tylko 29 proc. obszaru plebiscytowego, ale zamieszkanego przez 46 proc. ludności. Korzystny okazał się podział okręgu przemysłowego: Polsce przypadło 90 proc. zasobów węgla, 53 z 67 kopalń, 5 z 8 hut żelaza i wszystkie huty cynku i ołowiu.

Już niecały rok później, 15 czerwca 1922 r., kiedy formalnie włączono tę część Górnego Śląska do Rzeczypospolitej, natychmiast wzrosła wartość polskiego majątku przemysłowego: z 97 mln zł do ponad 275 mln zł. Był to prawie trzykrotny przyrost potencjału przemysłowego w czasach, kiedy o znaczeniu gospodarczym państw decydował właśnie wielki przemysł. O tyle samo wzrósł PKB. Śląskie zajmowało tylko 1,1 proc. powierzchni kraju (do zajęcia w 1938 r. Zaolzia), ale partycypowało w 70–80 proc. polskiego nierolniczego eksportu. To właśnie najważniejszy skutek III powstania śląskiego. Bez niego tak korzystne rozstrzygnięcia nie byłyby po plebiscycie możliwe.

Można też z ręką na sercu przyjąć, że faktycznym adresatem działań zbrojnych nie była strona przeciwna, tylko alianci, bo to oni decydowali o podziale Górnego Śląska. Bez względu na to, czy powstańcy doszliby do Odry, czy też Freikorps zająłby okręg przemysłowy.

Powstanie było spektakularną formą determinacji i manifestacji – z jednej strony woli pozyskania Górnego Śląska dla Polski, z drugiej przemożnej chęci zatrzymania regionu w granicach Niemiec. I o to właśnie, po dwóch stronach frontu, bili się Górnoślązacy. Była to więc niewątpliwie wojna domowa w czystej swojej postaci.

Specyficzna w swych niuansach. Zarówno powstańcy, jak i żołnierze Selbstschutzu i Freikorpsu nie nosili charakterystycznych dla wojska mundurów. Ubrani byli przypadkowo, w co popadło. Pierwsi zakładali biało-czerwone opaski, drudzy przypinali na ramię lub czapkę metalowe tarcze w żółto-niebieskich barwach Górnego Śląska. Niektóre stare zdjęcia chronią tajemnicę tamtych zdarzeń i nie zdradzają, kto jest kim. Bywało, że w szeregach Selbstschutzu rozmawiano po polsku, a powstańcom wydawano komendy po niemiecku. A Berlin i Warszawa nie miały z tym wszystkim, rzecz jasna, nic wspólnego.

Czy była to wojna polsko-niemiecka? Taką tezę w swojej książce „Powstania śląskie. Niewypowiedziana wojna polsko-niemiecka” postawił znany historyk dziejów najnowszych, naukowiec Uniwersytetu Śląskiego prof. Ryszard Kaczmarek. To kwestia oceny powstania, w którym starli się nieoficjalnie żołnierze polscy i niemieccy. A nasi walczyli, choć nie w mundurach, na terytorium obcego państwa. Pierwsze dwa powstania miały bezspornie charakter żywiołowego zrywu. Trzecie, decydujące starcie o Górny Śląsk obie strony starannie przygotowywały. Zdaniem prof. Kaczmarka Polska zrobiła to lepiej. I choć na polach bitewnych nie było wyraźnego zwycięzcy, to cel polityczny wyznaczony przez Korfantego został osiągnięty. Podobnie jak powstanie wielkopolskie – godne świętowania i przypominania. Dostaliśmy najpyszniejszy kawałek świeżego ojczyźnianego tortu. Z górnośląską wisienką.

I jeszcze jedno: III powstanie śląskie w naszej pamięci historycznej żyło do tej pory w cieniu romantycznych, choć przegranych z kretesem zrywów z lat 1794, 1830, 1863 i 1944. Czas, by Polska oddała należny hołd śląskim powstańcom.

Czytaj też: Dlaczego PiS nie chciał upamiętnić rocznicy III powstania śląskiego

Od początku miesiąca przebywam w tej po dziesięciokroć fascynującej krainie, która tworzy szczególnie piękną i zmysłową całość. Będę miał Wam dużo do opowiedzenia.

Johann Wolfgang von Goethe, fragment listu z podróży po Górnym Śląsku

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną