Ta historia zaczęła się jak grecka tragedia. Król Persji Dariusz II, leżący już na łożu śmierci, wezwał do siebie swoich synów: Artakserksesa (starszego) i Cyrusa (młodszego), ulubieńca matki. Wbrew intencjom królewskiej małżonki koronę po Dariuszu otrzymał Artakserkses. Być może bracia żyliby w zgodzie, gdyby nie knowania Tissafernesa, perskiego satrapy zarządzającego ziemiami sąsiadującymi z władztwem Cyrusa. Tissafernes oskarżył go o spiskowanie przeciw bratu i gdyby nie stanowcza interwencja matki, Cyrus zapewne straciłby życie. Być może, bo tego nie wiemy, Cyrus wcale nie zamierzał odbierać władzy bratu, ale to traumatyczne doświadczenie przekonało go, że nie ma dla niego innej drogi. Wrócił więc do swojej prowincji w Azji Mniejszej i zaczął zbierać wojska. A miał z czego wybierać.
Czytaj też: Stosunki Bizancjum z potęgą perską
Żołnierze wyprowadzeni w pole
W Grecji właśnie zakończyła się największa wojna pomiędzy Hellenami, nazwana peloponeską, w której o prymat walczyły ze sobą Ateny i Sparta, ostatecznie zwycięska. Wojna, w której w ten czy inny sposób uczestniczyły wszystkie grecki poleis, miała różnorakie skutki, m.in. i ten, że przez 27 lat jej trwania w Helladzie wyrosło całe pokolenie ludzi nieznających niczego poza służbą w armii. I po nich właśnie sięgnął Cyrus. Królewski brat zaczął werbować greckich najemników, świetnie wyszkolonych i uzbrojonych. Użył ich początkowo do walki z Tissafernesem. Artakserkses obserwował to z obojętnością, może nawet zadowoleniem, że ktoś przysparza kłopotów potężnemu i zbyt ambitnemu satrapie.
Tymczasem Cyrus gromadził coraz większe siły – poza oddziałami perskimi najął aż 13 tys. Greków, na czele których postawił Klearchosa, wybitnego spartańskiego generała, niepozbawionego zresztą własnych ambicji. W 401 r. p.n.e. obaj wodzowie wyprowadzili wojska w pole (dosłownie i w przenośni) pod pretekstem walki z Pizydami, ludem zamieszkującym południową część Azji Mniejszej. Jednak zamiast na południe armia pomaszerowała na wschód, w stronę Babilonu – zanim żołnierze się zorientowali, było już za późno na odwrót, choć przez 20 dni Grecy odmawiali dalszego marszu, a samego Klearchosa o mało nie ukamienowali. W końcu zrozumieli, że nie mają wyjścia. Armia Cyrusa miała zmierzyć się z wojskami Artakserksesa.
Czytaj też: Kleantes, czyli filozof z wiadrem
Wygrać, przegrać, wygrać
Do rozstrzygającej bitwy doszło pod Kunaksą w Mezopotamii. Początkowo wszystko szło świetnie – tam, gdzie walczyli greccy hoplici, wojska Wielkiego Króla zostały rozbite (ponoć straty Greków wyniosły zaledwie jednego rannego), i to zapewne przeważyłoby w starciu, ale wszystko zepsuł zbyt popędliwy Cyrus. Ujrzawszy brata, ruszył, by rozstrzygnąć wojnę w pojedynku z nim, został jednak zabity przez przybocznych króla, o czym Grecy nie wiedzieli. Dopiero następnego dnia dotarła do nich wiadomość o śmierci Cyrusa. Grecy, choć zwycięscy, znaleźli się w pułapce, ale Persowie nie mieli szczególnej ochoty na bezpośrednią konfrontację. Król zażądał co prawda, by Grecy złożyli broń, ale w perskim obozie nie znalazł się nikt, kto by się do nich po nią udał. Po naradzie dowódców najemnicy rozpoczęli odwrót, bardziej śledzeni niż ścigani przez perską armię.
Po jakimś czasie Tissafernes, znajdujący się u boku Wielkiego Króla, rozpoczął negocjacje. Dając gwarancję bezpieczeństwa, zaprosił Klearchosa i innych wyższych dowódców na ucztę, następnie uwięził ich wszystkich i kazał stracić. Jeśli myślał, że grecka armia się podda lub pójdzie w rozsypkę, bardzo się pomylił. Grecy odwołali się do własnego wynalazku – demokracji. Pozbawieni dowódców, po prostu wybrali sobie nowych w, jakbyśmy dziś powiedzieli, wyborach bezpośrednich. Jednym z nich został Ateńczyk Ksenofont.
Czytaj też: Sokrates, filozof w zbroi
Uczeń Sokratesa
Ksenofont to postać bardzo ciekawa i w pewien sposób typowa dla swoich czasów. Pochodził z bogatej ateńskiej rodziny, z racji klasy majątkowej, na jakie podzielono obywateli, zobowiązany był do służby w kawalerii, stąd jego zamiłowanie do koni. Walczył w wojnie peloponeskiej, należał do kręgu uczniów Sokratesa, choć ateńczyk, podziwiał ustrój spartański, z czym się nigdy nie krył. Po zakończeniu wojny wspierał krótkotrwałe, narzucone przez Spartę rządy trzydziestu tyranów, a po zmianie reżimu musiał uciekać z ojczyzny, szukając szczęścia jako najemnik, i tak trafił do armii Cyrusa. Sam napisał, że przed wyruszeniem do Persji radził się Sokratesa, i z kolei za jego radą udał się po wróżbę do Delf, a ta okazała się korzystna. Może dlatego nie stracił ducha i natchniony proroczym snem zaczął organizować tych spośród dowódców, którzy zostali w obozie i nie zostali wymordowani przez Persów. Trudno być może uwierzyć, że przytaczane przez Ksenofonta długie oracje miały rzeczywiście miejsce, tak czy inaczej, Grecy postanowili się nie poddawać i ruszyć w drogę liczącą, bagatela, „więcej niż 10 tysięcy stadionów” (co dałoby dziś nieco ponad 1800 km).
Problemem okazała się nie sama odległość, ale brak żywności, nieznajomość terenu, rwące rzeki, wysokie góry i liczne zamieszkujące je wrogie plemiona. Perska armia, wyprzedzająca Greków, stosowała taktykę spalonej ziemi, starając się zagłodzić najemników. Ci z kolei, by przeżyć, musieli rabować, co narażało ich na ciągłe walki. Maszerowali wzdłuż Tygrysu, nękani przez wojownicze plemię „dzikich Karduchów”, których nawet Persowie starali się nie zaczepiać. Dotarli do Armenii, gdzie nad rzeką Kentrites stoczyli bitwę, pokonali ośnieżone góry i narazili się na tysięczne niebezpieczeństwa. Ale przeszli owe „10 tysięcy stadionów” w pięć miesięcy, tracąc ok. 10 proc. stanu (spod Kunaksy odeszło ok. 10 tys. żołnierzy). Wreszcie w pobliżu Trapezuntu, pierwszego przyjaznego im greckiego miasta, dotarli do wypatrywanych brzegów Morza Czarnego, które powitali ponoć okrzykiem: „Thalatta! Thalatta!” (Morze, morze!). Niczym Achajowie pod Troją uczcili swój sukces, organizując igrzyska. Niestety, Ksenofont nie przekazał nam listy zwycięzców w biegu krótkim i długim, zapasach, walce na pięści, pankrationie i wyścigach konnych. Nie jest to jednak jeszcze koniec historii marszu „dziesięciu tysięcy”, bo miejscowi Grecy nie bardzo chcieli pomóc przedostać się najemnikom na brzeg europejski. Ale kiedy Ksenofont ogłosił, że zamierza wraz z żołnierzami założyć nową kolonię i zostać tam na stałe, statki szybko się znalazły.
Czytaj też: Jedyna słabość Peryklesa
Trzeci historyk
A Ksenofont? Trochę jeszcze sobie powojował, później zamieszkał w Sparcie, bo w Atenach go nie chciano. Zamienił włócznię na pióro (czy raczej przyciętą odpowiednio trzcinę, o ile pisał na papirusie), poza Anabasis, czyli opisem wyprawy dziesięciu tysięcy, pozostawił nam przede wszystkim „Historię grecką”, kontynuując ją od miejsca, gdzie przerwana została relacja Tukidydesa, dołączył więc do wielkiej triady helleńskich historyków (złożonej z Herodota, Tukidydesa i Ksenofonta właśnie).
Pod koniec życia pojednał się z ojczyzną, nigdy jednak do niej nie wrócił, ateńskie obywatelstwo zyskali za to jego dwaj synowie. Gdy zawiadomiono go o śmierci jednego z nich na polu bitwy, a Ksenofont właśnie składał ofiary, przyjął tę wieść nieporuszony. Zapytany później, dlaczego nie rozpaczał, miał odpowiedzieć: „gdy się narodził, wiedziałem, że jest śmiertelny”. Trochę był z niego samochwał, ale piękny człowiek.
Czytaj też: Ateński ostracyzm, czyli jak dyscyplinowano polityczne elity