Wojownik na dnie
40 lat temu Francja podrzuciła bomby na statek Greenpeace. Organizacji nie zatopiła
W ostatnich dekadach XX w. aktywiści działający na rzecz środowiska naturalnego nie bili się jeszcze o klimat. Jego zmiany nie były powszechnie odczuwalne, także nauka dopiero uczyła się objaśniać rolę emisji gazów cieplarnianych.
Sporo wiedziano za to o poziomie zanieczyszczeń i jeszcze więcej o załamaniu różnorodności biologicznej. Głośne opowieści Jane Goodall o naczelnych czy filmy przyrodnicze Davida Attenborough i Jacques’a Cousteau zwracały uwagę na piękno ginącej dzikiej przyrody oraz los zwierząt lądowych i morskich. Jeśli na Zachodzie osoby o ekologicznej wrażliwości chciały działać, mogły przeciwstawiać się prowadzonemu na przemysłową skalę wielorybnictwu trzebiącemu dogorywające populacje waleni.
Protestowano przeciw polowaniom na foki. W popkulturze utrwalił się obraz uderzania pałką bezbronnych focząt, mordowanych dla ich bielutkich futer. Ostry sprzeciw – zwłaszcza generacji wychowywanej w epoce wojny w Wietnamie, zmęczonej widmem zimnowojennej konfrontacji z użyciem broni masowego rażenia i perspektywą nieuchronnej apokalipsy – budziły też testy ładunków jądrowych.
Czytaj też: Tykające bomby
Akcja detonacja
W latach 70. i 80. detonowano je przeciętnie raz w tygodniu. Najwięcej prób przeprowadzały Związek Radziecki i Stany Zjednoczone. Goniła je Francja. W porównaniu z nimi Wielka Brytania i Chiny testowały raczej symbolicznie. Wybierano miejsca możliwie ustronne. Blok komunistyczny zdany był przede wszystkim na przestrzenie Azji Środkowej. Państwa kapitalistyczne wykorzystywały w tym celu pustynie w Nevadzie i Algierii, australijski Outback oraz wyspy oceaniczne.