Strażnicy sekretarzy
Jak Gomułkę i Gierka zapamiętał ich ochroniarz. „Był jak bokser na ringu, zafiksowany na walkę”
Gdy ojciec i pan Trąba postanowili zabić I sekretarza Władysława Gomułkę, panowały niepodzielne upały, ziemia trzeszczała w szwach” – rozpoczął swoją powieść osadzoną w 1963 r. Jerzy Pilch. Narzędziem mordu spiskowców miała być kusza.
W rzeczywistości plan był inny – Gomułka miał wylecieć w powietrze. W przededniu Barbórki, górniczego święta, na które pojechał na Śląsk, 3 grudnia 1961 r. w Sosnowcu doszło do zamachu na trasie kolumny aut z I sekretarzem. Nie odniósł obrażeń, ponieważ bombę odpalono zbyt późno. Poważnie ranne zostały przypadkowe osoby.
Milicyjne śledztwo ustaliło, że sprawca musiał znać się na elektromechanice oraz mieszkać w pobliżu miejsca zamachu. Okazał się nim Stanisław Jaros, elektryk, mający już na swoim koncie próbę wysadzenia dwóch sekretarzy, Nikity Chruszczowa i Gomułki, gdy odwiedzili Śląsk w lipcu 1959 r. Został skazany na śmierć i powieszony 5 stycznia 1963 r. Okoliczności zamachu oraz informacje o wyroku i jego wykonaniu przez wiele lat utrzymywano w tajemnicy.
Jesienią 1964 r. Stanisław Sątowicz, funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu, został skierowany do osobistej ochrony Władysława Gomułki. W kaburze pod pachą miał polski pistolet P64, w kieszeni małą włoską berettę. W samochodzie, w którym wożono I sekretarza, był jeszcze czeski karabinek automatyczny wzór 58.
W latach 60. BOR liczył ok. 100 osób, formalnie ochraniał: premiera Józefa Cyrankiewicza, ministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara, przewodniczącego Rady Państwa Aleksandra Zawadzkiego (później Edwarda Ochaba i Mariana Spychalskiego) i I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułkę. Na dobrą sprawę z tego grona należałoby wyłączyć Cyrankiewicza, bo lubił prowadzić auto sam. Bywało, że wymykał się ochronie, czasami swoim Mercedesem podrzucał autostopowiczów.