Wilk wyjęty spod prawa
W PRL każdy mógł zabijać wilki. Łowcy mieli sposoby, twardziele ryzykowali nawet zdrowie
W zarządzeniu podpisanym w 1955 r. przez ministra leśnictwa Jana Dąb-Kocioła opublikowanym w Monitorze Polskim czytamy: „W województwach, w których występują wilki, prezydia rad narodowych będą do czasu ich wytępienia wstawiać corocznie do budżetu odpowiednie kwoty przeznaczone na: (…) budowę pułapek, podwody, wynagrodzenie dla tropicieli, koszty tropienia związane z zakupem i wykładaniem padliny (…), nagrody za ubicie wilków oraz wybranie wilczych szczeniąt z gniazd i ich zniszczenie”. Główny cel akcji – redukcja Canis lupus do takiej liczby, by móc odbudować zachwianą populację jelenia.
Władze uznały, że trzeba położyć kres atakom wilków na zwierzęta leśne i gospodarskie. Liczebność tych drapieżników w Polsce szacowano wówczas na ok. 1,5 tys., a przekonanie o ich czarnym charakterze tkwiło w głowach tak samo mocno jak w średniowieczu.
Na apel władz regionalnych w Rzeszowie jeszcze w tym samym roku zorganizowano dla chętnych grupowe wyjazdy w Bieszczady, żeby wspomóc miejscowych myśliwych. W walkę zaangażowały się całe rodziny. Mężczyźni tropili, a żony i córki robiły tzw. fladry, czyli sznury z doczepionymi kawałkami czerwonego płótna. Fladrowanie terenu było w tamtym czasie najskuteczniejszą metodą osaczania drapieżników, które bały się przekroczyć linię z łopoczącym jaskrawokolorowym materiałem.
Czytaj też: Jak Tito polował na żubra
Krwiożercze bestie
„Lubelszczyźnie grozi plaga krwiożerczych bestii”. „Czas rozprawić się z leśnymi bandytami” – krzyczały prasowe tytuły. W grudniu 1957 r.