Klasyki Polityki

Autoportret z blizną

„Epidemia tyfusu plamistego spadła na nas niczym jedenasta plaga egipska”. Fragment wstrząsającego pamiętnika Romana Fristera

Powrót do przeszłości: Roman Frister w Mauthausen, 1968 r. Powrót do przeszłości: Roman Frister w Mauthausen, 1968 r. © album rodzinny Romana Fristera, reprodukcje Tadeusz Późniak / Polityka
Prezentujemy Państwu fragment „Autoportretu z blizną”, przetłumaczonej na kilkanaście języków, wstrząsającej relacji naszego zmarłego w ubiegłym tygodniu kolegi Romana Fristera.
Przedwojenne zdjęcie Romana z rodzicami zrobione podczas wypoczynku w Szczyrku.© album rodzinny Romana Fristera, reprodukcje Tadeusz Późniak/Polityka Przedwojenne zdjęcie Romana z rodzicami zrobione podczas wypoczynku w Szczyrku.

Obóz położony był w górnej części miasteczka Starachowice. (…) Nazywano go obozem na Majówce. Nie od miesiąca maja wywodziło się to niewinne określenie, ale od nazwy działającej w pobliżu kopalni rudy żelaza. W całym województwie rozsiane były podobne obozy, najbliższe w Pionkach i w Skarżysku-Kamiennej, wszystkie służące temu samemu celowi: napędzaniu trybów nazistowskiej machiny wojennej. (…) Na pozór nie były to wcale obozy zagłady, w których komendy w lewo lub na prawo decydowały o losach ludzkich, i nie podpisywały się na niebie ciemnym, słodkawym dymem palonych ciał. Tutaj korzystaliśmy z prawa umierania także śmiercią naturalną. Mimo katorżniczej pracy i brutalności zmobilizowanych na Łotwie strażników, codzienną porcją naszej strawy duchowej było złudzenie. Złudzenie, że tutaj, w Starachowicach, to się nie może zdarzyć. (…)

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wróciłem z pracy w hucie. Byłem najmłodszym, bo zaledwie piętnastoletnim robotnikiem topiącym stal w piecach martenowskich. (…)

Gdy przewieziono mnie do Starachowic, latem 1944 roku, znów lał się z nabrzmiałych gorącem pieców nieprzerwany strumień stopionej rudy. Także walcownia i wielki młot nie odpoczywały ani minuty; z własnej bocznicy codziennie wyjeżdżały wagony załadowane bombami. Mówiono, że Niemcy transportują je do pobliskiego obozu w Pionkach, gdzie inni więźniowie nadziewają je materiałem wybuchowym. Wygodnie było wierzyć, że dopóki płonie ten znicz wojny i dopóki przydatni jesteśmy nienasyconemu molochowi zbrojeń, dopóty trzymamy w zanadrzu żelazny list chroniący przed śmiercią.

List ten odebrany został mojemu ojcu w chwili, gdy złożyła go choroba. Przed tym przez kilka tygodni zastępował konia pociągowego przy wózkach przewożących złom ze składu na otwartym powietrzu do składu przy wielkim piecu.

Polityka 8.2015 (2997) z dnia 17.02.2015; Historia; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Autoportret z blizną"
Reklama