W filmie Oskara Kaszyńskiego „Segment ’76” żyjący w czasach PRL główny bohater z taką determinacją dąży do zdobycia wymarzonych mebli, że pakuje się z tego powodu w rozliczne kłopoty. Kto pamięta tamte czasy, wie, że to możliwe. Do legendy przeszły, ciągnące się przez dziesięciolecia, kolejki przed warszawskim sklepem meblowym Emilia. W napisanym 23 lata temu, a przypomnianym niedawno na łamach „Polityki” reportażu Barbara Pietkiewicz relacjonuje losy rodziny, która w społecznej kolejce po dywan otrzymała numer 3271, a na nową meblościankę musiała czekać rok. Minęły zaledwie dwie dekady i dziś to producenci mebli ustawiają się w kolejce do klientów.
I mają problem: jest ich wielu, a klientów – proporcjonalnie – mało. Jak ich przekonać do własnej oferty? Ceną? Jakością? Schlebianiem estetycznym gustom? Trzeba czegoś więcej. Sklepy meblowe powoli upodabniają się do hipermarketów czy salonów samochodowych. – W tej branży mamy do czynienia z nieustannymi promocjami, wyprzedażami, programami lojalnościowymi. Niektóre firmy organizują atrakcyjne konkursy dla swych klientów. Standardem staje się już bezpłatny transport, montaż, projekt wliczony w cenę. Firmy coraz bardziej dbają o atrakcyjność katalogów – wylicza redaktor naczelny pisma „Meble Plus” Marek Hryniewicki.
Kuszenie „Dynastią”
Prawdziwą sztuką stała się aranżacja sklepowych ekspozycji, do których zatrudnia się już z reguły architektów wnętrz. Najlepiej się o tym przekonać, odwiedzając otwartą niedawno w podwarszawskich Markach Domotekę. To niezwykły na krajowym rynku rodzaj meblowego malla, w którym zgromadzono wyłącznie ofertę firm, przede wszystkim polskich, produkujących meble o wysokim standardzie.