Większość z nas zapewne zgodzi się, że w generalnej konstrukcji ludzkiego organizmu można by jeszcze to i owo poprawić. Czy jednak nasi potomkowie mają szansę być lepsi? Niedawna wypowiedź znanego brytyjskiego ewolucjonisty Steve’a Jonesa przyjęta została jak kubeł zimnej wody na głowy optymistów. W przededniu zwołanej przez Royal Society of Edinburgh konferencji na temat przyszłości ludzkiej ewolucji prof. Jones oświadczył: „Jeśli chcecie wiedzieć, jak wygląda Utopia, po prostu rozejrzyjcie się dokoła siebie – oto ona. (...) (Biologiczna kondycja) naszego gatunku przestała się poprawiać i pogarszać”. Innymi słowy, ewolucja człowieka się skończyła.
Wśród współczesnych ewolucjonistów w ojczyźnie Karola Darwina Jones cieszy się wysoką estymą. Jemu właśnie powierzono zadanie uaktualnienia wiekopomnego dzieła twórcy teorii pochodzenia gatunków (w 1999 r. wydał książkę „Almost Like a Whale: The Orgin of Species Update”. W kwestii naszej biologicznej przyszłości wielu jego kolegów się z nim jednak się nie zgadza.
Zielonkawi o wielkich głowach
Pytanie, jak wyglądać będą ludzie za milion lat, od dawna pasjonowało wizjonerów, lecz ich domniemania na ogół zaliczyć należy do fantastyki naukowej. Kierując się rzekomym racjonalizmem, prorokowali oni, że nasi przyszli potomkowie będą fizycznie wątłymi osobnikami o wielkich głowach, być może pozbawionymi zębów mądrości i wyrostków robaczkowych. Co śmielsi sugerowali, że będziemy mieli zazielenioną przez chlorofil skórę, by za jej pośrednictwem pobierać niezbędną dla życia energię bezpośrednio z promieni słonecznych. Zostawmy te rozważania tam, gdzie ich miejsce, czyli w sferze literackich fantazji, i przypomnijmy,