Jak się dziś ludzie dobierają? Wyraźnie inaczej niż w czasach PRL. Wystarczyło dziesięć lat, aby i tu ukształtowały się nowe reguły gry i obyczaje. Polska sercowa podzieliła się. Urynkowiła. Na wsi i w małych miasteczkach młodzi przeważnie wiążą się wcześnie i niecierpliwie, jakby z nudów i braku lepszych pomysłów na życie. A wkrótce, niejako mechanicznie, rodzina powiększa się. Większe miasta i lepsze zawody stosują całkowicie odmienną filozofię – nic na chybcika, nic na ślepo. Wszystko etapami: chodzenie, najczęściej też etapowe, z kolejnymi partnerami, potem to, co się określa jako bycie ze sobą, a kiedyś może ołtarz. To pierwsze od lat tak racjonalne – by nie powiedzieć wyrachowane – pokolenie na polskim rynku uczuć. Opóźniające formalne związki, oddalające moment macierzyństwa. Odchodzi też w niepamięć egalitarna peerelowska reguła równych szans: nieważne pochodzenie, rodzina czy inne konteksty, najważniejszy pożar uczuć. Dzisiejsi młodzi, oczytani w kolorowych miesięcznikach i amerykańskich poradnikach, dobrze wiedzą, że taki pożar szybko gaśnie. Często planują związki, tak jak układa się karierę zawodową. W czasach rosnącej swobody obyczajowej wraca zapomniane pojęcie warstw, klas – i mezaliansu. Romantyczny racjonalizm, racjonalny romantyzm. Oto nasz przewodnik po nowym świecie miłosnych podchodów.
Poznawanie się
Cud, jak to cud, może zdarzyć się na ulicy, w tramwaju, w markecie. Ale jednak rzadko. 60 proc. wybrańców poznaje się banalnie: w pracy, w szkole, na uczelni. Oraz na imprezach, jak się dzisiaj nazywa prywatki, a także na wakacjach. Rzadziej na dyskotece, do której chadza się raczej parami. Wielkich zmian nie ma.
Zaistniał co prawda nowy typ poznawania się – przez Internet. Z badań amerykańskich wynika, że dziś poznaje w ten sposób partnera ponad 50 proc.