O czwartej po południu nieznany działacz Hamasu zapukał do drzwi Saida Hotari w Kalkilji na Zachodnim Brzegu. Said właśnie skończył modły i złożył głęboki ukłon w stronę świętej Mekki. Młodzi ludzie wymienili hasło. Przybysz pomógł Saidowi opasać się ciężkim ładunkiem wybuchowym, podłączyć wtyczki zapalników i narzucić na siebie luźną, płócienną kurtkę. Pasy zamachowców muszą być tak skonstruowane, aby siła wybuchu szła od środka na zewnątrz, zapewniając szeroki rozrzut gwoździ i innych metalowych części, działających jak szrapnel. W podziemnych warsztatach Hamasu montują je tak zwani inżynierowie, nie wiedząc nigdy, dla kogo są przeznaczone.
Pod domem Saida Hotari czekał samochód z izraelskimi tablicami rejestracyjnymi. Samochody z zielonym numerem Autonomii Palestyńskiej natychmiast zwracają uwagę policji. Auto zostało skradzione tego samego dnia rano na przedmieściach Hajfy. Złodzieje nie mieli pojęcia, na czyje zamówienie pracują. Terrorystyczne komórki Hamasu stanowią odrębne jednostki, tajna informacja nigdy nie przecieka z jednej do drugiej.
22-letni Said Hotari także nie znał celu ostatniej w swoim życiu podróży. Dopiero na rzęsiście oświetlonym telawiwskim nabrzeżu okazała się nim być dyskoteka. Godzinę później już nie żył. Zabrał ze sobą dwadzieścia dwie ofiary. Karetki pogotowia przewiozły do szpitali trzydziestu rannych. Każdy islamski samobójca ma swojego mentora, prowadzącego go od chwili, gdy został wytypowany do swojej misji, aż do momentu ostatecznej decyzji. Nie wiadomo, kto nim był. Tylko ojciec, Hassan, powiedział reporterowi agencji Associated Press, że jest dumny z syna.
Wszystko to jednak ciekawe lecz nieistotne szczegóły. Najistotniejsze jest zrozumienie, co skłoniło Saida Hotari – młodego, religijnego, wykształconego człowieka z jordańskim paszportem – do czynu, który nie tylko kodeks karny każdego światłego społeczeństwa, ale także Koran uważa za zbrodnię.