Sam przecież wiesz, że druga poranna porcja pita wprost z butelki napawa duszę smutkiem: nawet nie na długo – do momentu wypicia trzeciej, już ze szklaneczki. Ale jednak napawa. Czyżbyś tego nie wiedział?
To z poematu rosyjskiego pisarza Wieniedikta Jerofiejewa „Moskwa – Pietuszki”. Napisana przed ponad 30 laty książka jest wciąż dla poradzieckiego społeczeństwa kultowym dziełem. W dobie komunizmu krążyła w samizdacie, rozebrana na cytaty, jak „Mądremu biada” Aleksandra Gribojedowa. Opublikowana dopiero w okresie gorbaczowowskiej pierestrojki, okazała się prawdziwym hymnem na cześć człowieka z wódczanej emigracji. Dzisiaj naturalnie to już pomnik literacki, prawie klasyka rosyjskiej literatury. Postanowiłem przejechać się trasą jerofiejewskiego bohatera.
Moskwa. W drodze na Dworzec Kurski
Więc tak. Szklaneczka żubrówki. A potem, na Kalajewa, jeszcze szklaneczka. Tylko już nie żubrówki, a kolendrówki. (...) Pamiętam, że na Czechowa wypiłem dwie szklaneczki myśliwskiej.
W tamtych czasach rzeczywiście tak pili. Zrzucali się we trzech, rozpijali buteleczkę czyściochy w bramie, z dala od zawistnych spojrzeń przechodniów, zwłaszcza przechodniów-milicjantów. Teraz Moskwa pije piwo. Wolny dzień – czemuż by nie – można zacząć od butelki Bałtiki, by później sięgnąć po Afanasija, a następnie zakąsić Klinskim. Rosja powoli, ale pewnie, staje się piwną potęgą na miarę Czech i Niemiec. Piwo pije się wszędzie – na skwerach, w przejściach między stacjami metra, w ulicznych kafejkach.