Dwadzieścia, a może nawet więcej, lat wstecz w okolicach Ząbkowic Śląskich i dalej aż pod sam Wrocław zaczęła jeździć drogami czarna Wołga i porywać dzieci, żeby wytaczać z nich krew. Starannie ryglowano wtedy piękne poniemieckie domy i żadne dziecko nie śmiało wyjść po zmroku na ulicę. Potem Wołga przestała jeździć i rozpłynęła się w ludzkiej pamięci.
Od trzech miesięcy w okolicy znów pojawił się straszny pojazd: biały bus, który porywa już nie na krew, ale na wycinanie narządów do transplantacji. Strach łatwo się teraz w ludziach ukorzenia, więc jeden z mieszkańców Ziębic, położonych niedaleko Ząbkowic Śląskich, poszedł do komendanta gminnej policji spytać, czy biały bus to prawda. A policjant na to, że bzdura.
Lecz kiedy okolicę obiegła wiadomość, że Agnieszka, mieszkanka wsi H., wyszła rankiem z domu, żeby ze stacji kolejowej dojechać do Wrocławia do pracy i słuch o niej zaginął, mieszkaniec Ziębic znów zagadnął komendanta: No i co? To ja miałem rację.
Biały bus robi swoje
Rodzice zgłosili zaginięcie Agnieszki. Rozpoczęto poszukiwania. Komendant policji z gminy aż sześć razy pytał sąsiadkę rodziców Agnieszki, czy jest pewna, że ją widziała idącą na stację, a ona, że tak, dałaby za to głowę. Ale nikt nie widział Agnieszki w pociągu ani nikt ze znajomych dziewczyny we Wrocławiu. Po okolicy poszedł strach: biały bus robi swoje.
17-letnia Brygida, młodsza siostra Agnieszki, pojechała do matki swego chłopaka Dawida. Wynajmiemy jasnowidza, powiedziała, będziemy do skutku szukać siostry. Pokazywała w sklepach jej zdjęcie. Jakaż ta policja nieudolna, mówiła, że nie potrafi znaleźć jej siostry.