Talib znaczy poszukiwacz prawdy objawionej w świętej księdze islamu. To nie talibowie zmusili Armię Czerwoną do wycofania się z Afganistanu w lutym 1989 r. Laur zwycięstwa należy do afgańskich mudżahedinów – luźnego przymierza siedmiu różnych muzułmańskich partyzantek walczących z Rosjanami, którzy weszli do Afganistanu ratować lewicowy reżim Babraka Karmala. Ta zacięta święta wojna (dżihad) z niewiernymi toczyła się dziesięć lat. Mudżahedinów wspierał Pakistan, Arabia Saudyjska, Iran, a w końcu i Amerykanie, którzy zaopatrywali ich w broń. Nic im nie przeszkadzał islamski fundamentalizm, gdy jego ostrze godziło w Sowiety.
W świecie podzielonym na rywalizujące bloki afgańskich bojowców otoczył nimb bohaterów. Oto islamski Dawid zmaga się o wolność z komunistycznym Goliatem. Kilku polskich młodych emigrantów z pokolenia pierwszej Solidarności przyłączyło się do walki na tym froncie; Radek Sikorski, wtedy doskonale zapowiadający się dziennikarz prasy brytyjskiej, a dziś wiceminister obrony narodowej, napisał głośną książkę o swych przygodach w Afganistanie.
Pranie mózgów
Prawdziwa historia ma jednak mało wspólnego z romantyczną legendą. Mudżahedini nigdy nie byli do końca solidarni, a po wyjściu radzieckich czołgów rzucili się sobie do gardła w walce o kontrolę nad spustoszonym krajem. Zapanował chaos. Wtedy do akcji wkroczyli talibowie. Rekrutowali się głównie spośród uchodźców, których ponad dwa miliony wojna afgańska wypchnęła z kraju głównie do Pakistanu i Iranu. W nadgranicznych obozach warunki życia były tak ciężkie, że agitatorzy różnych bractw muzułmańskich nie musieli długo namawiać.