W 1967 r. zaczęło się od zaminowania przez Egipt wejścia do zatoki Akaba ze strategicznie ważnym portem Ejlat, jedynym dostępem Izraela do Morza Czerwonego. Rankiem 5 czerwca izraelskie samoloty Mirage zniszczyły w bazach naziemnych lotnictwo Egiptu i Syrii. Po dwóch dniach Izraelczycy pod dowództwem Mosze Dajana rozgromili armię egipską, a następnie opanowali półwysep Synaj. 10 czerwca, pokonawszy wojska jordańskie i syryjskie, dotarli na przedpola Damaszku. Kreml zdecydował się wówczas na użycie łączącej go z Białym Domem gorącej linii. Premier Aleksiej Kosygin zakomunikował prezydentowi Lyndonowi Johnsonowi, że jeśli ofensywa izraelska nie zostanie zatrzymana, Związek Radziecki przedsięweźmie „odpowiednie środki”, łącznie z przystąpieniem do wojny. Ponieważ na Morzu Śródziemnym stacjonowała wówczas amerykańska V Flota, spełnienie tej groźby mogłoby przeistoczyć konflikt w globalny.
Kosygin prawdopodobnie blefował. Nie zmienia to faktu, że dla ZSRR klęska arabskich sojuszników stanowiła dotkliwą porażkę polityczną, mogącą oznaczać nawet utratę wpływów w regionie. W państwach, które przegrały wojnę, istniało niebezpieczeństwo rozruchów społecznych i obalenia prosowieckich rządów. Wojna, która do historii przeszła jako sześciodniowa, nadszarpnęła międzynarodowy prestiż Moskwy – zarówno armia egipska jak i syryjska były uzbrojone w sprzęt radziecki i wyszkolone przez dowódców radzieckich. O minorowych nastrojach na Kremlu mówił Leonid Breżniew podczas XX Plenum KPZR: „Muszę Wam powiedzieć towarzysze, że Biuro Polityczne w ciągu tych dni pracowało okrągłą dobę. (...) Siły zbrojne ZRA, Syrii, Algierii i Iraku praktycznie w stu procentach zostały wyposażone we współczesną technikę wojskową naszej produkcji oraz w technikę innych państw socjalistycznych.