Zanim wójt Ryszard Wolanin wydał zarządzenie o przecławskim becikowym, nie było dnia, żeby do urzędu nie pukali miejscowi bezrobotni: Wójcie, nie chcemy uciekać z Polski, jak będziemy mieli pracę, pozakładamy rodziny. Pytali o wyjście – czy mają nastawiać się na życie u siebie, czy obczyznę.
Klepał ich po ramieniu, bo potrzebowali wsparcia od człowieka, którego darzą szacunkiem, a Ryszard Wolanin ma w gminie poważanie – jest wójtem od trzech kadencji. Zrobił dla gminy most i szóstkę dzieci. A ponieważ żona, lekarka, zarabiała lepiej niż zwykły robotnik (gdy rodziły się dzieci, wójt pracował w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL Mielec), był pierwszym mężczyzną na 25 tys. tam zatrudnionych, który poszedł na urlop wychowawczy. Mył, kąpał, gotował mleko, czasem tylko spoglądał w okno z wyrzutem, że wszystko się ucięło. Może dlatego, że macierzyński Wolanina przypadł na miesiące jesienno-zimowe? Po macierzyńskim został wójtem.
Gdy w grudniu z Wiejskiej gruchnęła wiadomość o becikowym, wójt Wolanin przyjął ją z niesmakiem. Przecież dwoił się i troił, żeby ludzie odzyskiwali wiarę w siebie, zamiast płodzić dzieci dla zapomogi. W tym celu jako pierwszy w kraju zrezygnował nawet z usług polskiej poczty i stworzył cztery etaty gminnych gońców, którzy roznosili urzędowe listy za najniższą krajową, co podniosło ich poczucie wartości i dawało dużą oszczędność. Wójt pod wpływem impulsu zarządził więc: dam robotę mężczyznom, którzy poczną dzieci, ale pod warunkiem, że po bożemu, z własnymi żonami.
Nie był to – zapewnia – populistyczny chwyt związany z tym, że porody miały przypadać we wrześniu, czyli akurat w okresie kampanii do wyborów samorządowych.