Ci, którzy wierzą w Boga, są za rozwodami w kościele, chociaż obawiają się, że mogą one zachęcać do rozpadu małżeństwa. „Ciszej nad tą trumną”, mówi niewierząca większość. Jej zdaniem należy rozwodzić się szybko i bez cyrku. Rozwody będą zawsze kłopotliwe i nie należy ich celebrować.
Czy ty Svenie chcesz być nadal mężem Brigitty?
– Nie!
– A ty Brigitto, czy chcesz być żoną Svena?
– Nie!
– Rozejdźcie się więc w pokoju swoimi drogami. Bądźcie dobrzy dla siebie i dbajcie o pomyślność dzieci. Niech was Bóg błogosławi w tych wysiłkach. Na znak przeprowadzonego rozwodu złóżcie przede mną swoje obrączki.
Taki mniej więcej dialog można dziś usłyszeć przed ołtarzami w Szwecji. W szwedzkim Kościele protestanckim toczy się dyskusja, czy uczynić z rozwodu swego rodzaju sakrament i jak będzie w przyszłości wyglądał jego rytuał. Wielu pastorów nie czeka jednak na wytyczne i na własną rękę organizuje ceremonie rozwodowe dla par, które zwracają się w tej sprawie do parafii. Szwecja ma najwyższą w Europie frekwencję rozwodową. Z 30 tys. związków zawieranych co roku ponad połowa zakończy się rozejściem i odsetek ten stale rośnie. Kościół luterański, który nie sprzeciwia się rozwodom, nie chce być obojętny wobec zjawiska pokazującego, że małżeństwo przestaje być związkiem na całe życie.
– Nie możemy przekonywać ludzi, żeby byli sobie wierni aż do śmierci – mówi mi Claes Cavrell, proboszcz podsztokholmskiej parafii Akersberga. – Sami bowiem rozchodzimy się częściej niż przeciętni Szwedzi.
Rozmawiamy podczas przyjęcia u przyjaciół, na które Claes przyszedł ze swoją nową żoną Birgittą. – Mamy nieregularne godziny pracy, musimy być w kościele podczas świąt; cierpi na tym rodzina – skarży się pastor.