Klucz do okrętu, klucz do państwa
Po tragedii Kurska. Klucz do okrętu, klucz do państwa
W Rosji każda matka drży, gdy do syna ma przyjść karta powołania. Taka karta może zawierać wyrok. Przez długie lata był to Afganistan, dziś Czeczenia. Kiedy więc okazało się, że Maksyma biorą do marynarki, jego matka Elena Juriewna odetchnęła z ulgą. Dzięki Bogu, tam będzie bezpieczny. Maksym zresztą sam się prosił na morze. Flota wojenna to marzenie wielu rekrutów.
Duma Rosji
Atomowy krążownik podwodny „Kursk” uchodził zaś za jedną z najlepszych jednostek floty. Zawsze mówiło się o nim „duma”. Od chwili zwodowania w 1995 r. o miejsce na „Kursku” ubiegało się siedem razy więcej chętnych, niż jednostka mogła zamustrować. Przede wszystkim był to jeden z niewielu rosyjskich okrętów podwodnych, który w ogóle wychodził w morze. Po katastrofie „Kurska” rosyjskie ministerstwo obrony przyznało, że 70 proc. z ponad tysiąca okrętów służących w rosyjskiej flocie wojennej wymaga natychmiastowych napraw, a z około stu łodzi podwodnych do eksploatacji nadaje się nie więcej niż pięć.
O takich warunkach, jakie były na „Kursku”, inni rosyjscy marynarze mogli jedynie pomarzyć. – Dwu-, trzyosobowe kajuty, sauna, basen z czyściutką, nabieraną na głębokości 200 m wodą, wideo, akwaria z rybkami, klatki z ptaszkami, kwiaty doniczkowe – wylicza Paweł Siergiejew, marynarz jednej z podwodnych łodzi garnizonu Widiajewo.
– Tu we flocie północnej od kilku lat pijemy trzecią kolejkę nie „za tych co na morzu”, ale „za tych, co chcą na morze” – mówi Siergiejew z zamkniętego garnizonu, w którym stacjonowała załoga „Kurska”.