Trochę zapomniany Pałac Kultury i Nauki ma zostać opakowany w hektary złocistej materii. Przy okazji ogłoszono konkurs na nową jego nazwę, albowiem okazało się, że nadanego w 1955 r. imienia Józefa Stalina nikt oficjalnie nie anulował. Szczęśliwy copywriter ma szansę zgarnąć 500 tys. zł.
Pałac Kultury i Nauki (PKiN, zwany popularnie Pekinem) wiele przeżył, wiele widział. Czternaście lat temu na fali dekomunizacji chciano go rozebrać. Przed dziesięciu laty prasa alarmowała: „Stan Pałacu jest tragiczny. Zwietrzałe gzymsy grożą oberwaniem. Ryzykowna jest przejażdżka windami. Trzeba w nim wymienić dosłownie wszystko”. A dziś okazuje się, że życie po życiu tego pomnika socjalizmu jest niezwykle bogate.
Niedawno w jego podziemiach otwarto wystawę Socland, która ma być zaczątkiem muzeum komunizmu. Pierwsi zwiedzający zgodnie przyznali, iż to wręcz idealna lokalizacja dla tego rodzaju ekspozycji. Jest przy tym paradoksem historii, że budynek uważany powszechnie za symbol zależności od ZSRR jest także najbardziej rozpoznawalnym symbolem Warszawy. Popularnością ustępują mu wszystkie historyczne atuty: Stare Miasto, Zamek Królewski, Kolumna Zygmunta, Łazienki. Nic więc dziwnego, że przez całe dziesięciolecia warszawiacy żyli w cieniu giganta w schizofrenicznym rozdwojeniu: dumy i pogardy, przyzwyczajenia i buntu. Pałac drażnił, wydawał się obcy, a równocześnie okazywał się pożyteczny i – o dziwo – pociągał swą egzotyką gości z prowincji i z Zachodu. To były jednak uczucia tłumione, bo jednego było się pewnym: jest nienaruszalny i niereformowalny.
Nic więc dziwnego, że rozstanie z socjalizmem, gdy nagle wszystko okazało się możliwe, natychmiast postawiło na porządku dziennym pytanie: co dalej począć z darem Stalina. Wszak trudno go wynieść do piwnicy jak dzieła klasyków marksizmu-leninizmu czy nawet wywieźć na złomowisko jak pomniki Dzierżyńskiego czy Nowotki.