Władze przygotowują się do świętowania gorliwie i poważnie – niedawno prezydent Władimir Putin poprowadził w Orle kolejne posiedzenie komitetu organizacyjnego Zwycięstwo. Uczestniczyli w nim ministrowie i gubernatorzy regionów, co mimowolnie skłania do przypuszczeń, iż rzecz nie tyle w samym jubileuszu, ile w tym, jak w historycznym świetle będą się prezentować obecne władze.
Tak było już nieraz. Pamiętam uroczyste otwarcie Muzeum Wielkiej Wojny Narodowej (1941–45) w Kijowie w 1981 r. Na odsłonięcie ogromnego, monstrualnego pomnika Matki-Ojczyzny, który na zawsze odmienił pastoralny kijowski pejzaż, przyjechał Leonid Breżniew. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyłem sekretarza generalnego KC KPZR na żywo. Rzucało się w oczy niedołęstwo radzieckiego lidera, ale zdumiało mnie co innego. W sali wojennej chwały, gdzie wykute były nazwiska wszystkich bohaterów Związku Radzieckiego, którzy otrzymali ten tytuł za udział w wojnie, na samej górze pod czterema gwiazdami widniało nazwisko Breżniew Leonid Iljicz i dopiero pod nim – Żukow Gieorgij Konstantinowicz.
Jelcyn laurów nie potrzebował
Breżniew – w odróżnieniu od Żukowa, który większość orderów otrzymał właśnie w czasie wojny – ani jednej gwiazdy bohatera w tym czasie nie dostał. Bojowe odznaczenia przypiął sobie na piersi będąc już sekretarzem generalnym. Tam, w sali wojennej chwały, nawet dla mnie, ucznia, stało się jasne, dlaczego podstarzały wódz przyjechał do Kijowa – uczciwszy 35-lecie zwycięstwa, marszałek Breżniew kontynuował poprawianie historii ku własnej chwale. W imię tego nie szkoda było nawet kijowskiego pejzażu.
Obecny jubileusz też ma stworzyć obraz wielkiej Rosji w wyobraźni obywateli poprzez przypominanie historycznego zwycięstwa. Wielka defilada zawsze była głównym środkiem spektakularnego propagowania przeszłości.