Dotychczas dyktatorzy i zbrodniarze wojenni mogli się bać tylko przenikliwego ostrzeżenia Miłosza: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego... Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta”. Teraz wielcy niegodziwcy powinni się też bać sądu: 11 marca w Hadze przysięgę złożą sędziowie Międzynarodowego Trybunału Karnego, który powołała ogromna większość krajów świata.
Traktat podpisany aż przez 139 stolic ratyfikowało 89 krajów. Ta imponująca zgoda może wzbudzić fałszywe nadzieje na sprawiedliwość międzynarodową, zwłaszcza że preambuła traktatu rzymskiego z 1998 r. (na podstawie którego MTK powołano) pompatycznie podkreśla, iż państwa strony „są zdecydowane, by położyć kres bezkarności” sprawców najpoważniejszych zbrodni, w tym tortur i nieludzkiego traktowania, a także agresji wojennych. W istocie pierwszy światowy sąd karny (bo działający od lat Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości sądzi tylko państwa, a nie jednostki) jest albo humbugiem i mrzonką, albo co najwyżej tylko początkiem przyszłego dzieła.
Sąd ogólnoświatowy
Dwoje najbliższych nam geograficznie sędziów to Anita Usacka z Łotwy i Hans-Peter Kaul z Niemiec. Sama procedura wyboru 18 sędziów mogła być niezłym tematem osobnego reportażu. Statut sądu wymaga, by przy głosowaniu wziąć pod uwagę odmienne regiony świata, odmienne tradycje prawnicze i wybrać co najmniej jedną trzecią kobiet, przy tym zachować odpowiednie proporcje specjalistów prawa karnego i międzynarodowego. Skutek był taki, że choć wybierano 18 sędziów z zaledwie 43 kandydatów, to wybór zajął pełne trzy dni i 33 oddzielne tury głosowań, w tym 25 tur głosowania nie doprowadziło do wyboru ani jednego sędziego. To nie wszystko! Sprawozdawcy dziennika „Wall Street Journal” (głosowanie odbywało się w Nowym Jorku) wykryli, że w istocie zgromadzenie powołujące sędziów nieco uprościło raz już zapisane zasady, co źle wróży na przyszłość.