Pierwsza kadrowa
Przez hufiec na SGH. Ratunek dla tych, którym zabrakło kilku punktów
Do eshapu – jak skrótowo nazywają hufiec studenci – przyjmuje bowiem uznaniowo rektor. Teoretycznie tych, którym zabrakło jednego, dwóch punktów. W praktyce nie ma jednak jawnych list z punktami osób przyjętych. Pracuje się w hufcu rok na rzecz szkoły, a potem studiuje zwyczajnym, dziennym trybem. Prasa z oburzeniem odnotowała fakt, że tym sposobem w bieżącym roku dostał się na SGH syn premiera Kazimierza Marcinkiewicza. – Ale w wakacje Marcinkiewicz nie był jeszcze premierem – przytomnie zauważa Maciek, student I roku. – W hufcu młody Marcinkiewicz pracuje chyba w eksploatacji. A to są remonty, przenoszenie mebli. I co to za frajda słyszeć: o, syn Marcinkiewicza, a stół nosi?
Wejścia awaryjne
Kiedyś pewnie nie musiałby nosić. Przez dziesięciolecia dzieci ważnych osób wchodziły na uczelnię śmiałym krokiem i bez żadnych przeszkód. Istniały tzw. miejsca rektorskie. – Myślałem, że jest ich dziesięć. A okazało się, że to jest 10 proc. wszystkich miejsc! – wspomina prof. Aleksander Müller, rektor w latach 1990–1993. To za jego panowania uczelnia zmieniła nazwę ze Szkoły Głównej Planowania i Statystyki na przedwojenną Szkołę Główną Handlową i przeszła gruntowną reformę. Rektor Müller, choć nękany telefonami od senatorów, posłów, pewnego ministra, rzutkich biznesmenów, znajomych profesorów oraz własnej rodziny (a wszyscy pytanie mieli jedno: czy by się nie dało jakoś danego kandydata podciągnąć?), zniósł z marszu miejsca rektorskie, o których dziś mówi, że to mechanizm korupcjogenny oraz zwykłe świństwo.
Tym, którym się nie uda zdać od razu, zostaje więc eshap. Spośród 300 chętnych w tym roku do hufca przyjęto 80. To więcej chętnych na jedno miejsce niż na studia dzienne.