Inne kolory Ameryki
Proste „kolorowe” podziały odchodzą do lamusa. Pokazały to wybory w USA w 2020 r.
Gdy Joe Biden 20 stycznia obejmie urzędowanie w Białym Domu, wiceprezydentem zostanie Kamala Harris, córka czarnego Amerykanina i imigrantki z Indii. Pierwsza w dziejach kobieta na tym stanowisku symbolizuje zarazem nową, wielokulturową i wielorasową Amerykę.
Od półwiecza w tym społeczeństwie rośnie udział osób o pozaeuropejskich korzeniach. Jeśli obecne trendy się utrzymają, biali pochodzący ze Starego Kontynentu wkrótce znajdą się w mniejszości. Afroamerykanie, kolorowi imigranci i ich następne pokolenia ciążą na ogół ku Partii Demokratycznej. A ponieważ jest ich coraz więcej, zaczęto przewidywać, że zmiany demograficzne powiększą elektorat Demokratów tak bardzo, że zagwarantują im władzę na długie lata. W rzeczywistości to nic pewnego.
Pokazał to wynik listopadowych wyborów wygranych przez Bidena, ale już nie przez Demokratów w Kongresie, gdzie stracili kilkanaście mandatów na rzecz Republikanów w Izbie Reprezentantów i prawdopodobnie nie odbiorą im kontroli nad Senatem. Biden zwyciężył dzięki poparciu koalicji złożonej z różnych segmentów amerykańskiego społeczeństwa, w której people of color (kolorowi), jak od niedawna określa się wszystkie mniejszości rasowe, miały odegrać najważniejszą rolę. Nie one jednak przechyliły szalę na jego korzyść.
Biden wygrał, bo odzyskał białych wyborców, którzy cztery lata temu porzucili Hillary Clinton na rzecz Donalda Trumpa: głównie emerytów i wykształconych mieszkańców przedmieść. Afroamerykanie, Latynosi i Azjaci głosowali w większości na demokratycznego kandydata, ale Trumpowi udało się zdobyć nawet więcej ich głosów niż cztery lata temu. Jak to możliwe? Zdawałoby się, że prezydent-ksenofob budujący mur na granicy i sprzymierzony z rasistowską prawicą powinien całkowicie zrazić do siebie „kolorowe” mniejszości.