Dzieje strachu
Historia naszego strachu. Kiedy i czego baliśmy się najbardziej
W starym tekście słychać strach człowieka, który rozlicza się z życiem: „jałmużny nędznym nie dawał, ofiarym Bogu nie czynił”. Dominowała pedagogika strachu, Boga należało się bać – w kościołach zaczął obowiązywać zakaz wesołości (a przecież wcześniej radośnie w nich tańczono na Wielkanoc), potępiano tańce jako lubieżność, ganiono picie alkoholu. Św. Efrem powiadał: „gdzie są skrzypce, tańce i klaskanie, tam są ciemności dla mężczyzn i zguba kobiet, smutek aniołów i święto diabłów”. „Tam gdzie się tańczy jest i diabeł” – pisał ojciec Kościoła Jan Chryzostom. Ważniejszy od lęku przed światem stał się jednak strach przed sobą samym, obawa, że złym postępowaniem można zatracić własną duszę. Człowiekowi przypisano wielką skłonność do grzechu i zła, któremu z łatwością ulega, co miało być skutkiem grzechu pierworodnego.
Strach narastał zawsze w okresie wojen, nieurodzajów i epidemii. U nas tak było od czasów wojen połowy XVII w., kiedy nasiliła się wiara w czarownice, upiory i wilkołaki, a różnorakie lęki znajdowały wyraz w sztuce barokowej. Na Zachodzie nasilenie strachu widoczne było już od wielkich epidemii XIV w. i trwało do XVIII w.
Lęk przed obcym
Zmieniał się lęk wobec nieznanego, wobec obcych. Dawniej odległy świat zaludniały w wyobraźni potwory, bestie i smoki (pamiętamy „Baudolino” Umberto Eco). Tak mówiono w Europie o krańcach Egiptu. Na przeciwnym biegunie był obcy we własnej wsi, czyli akuszerki i znachorki, oskarżane o czary.
Głównymi obcymi w kulturze europejskiej byli Żydzi. Obawiano się ich przedsiębiorczości. Oskarżani byli o zabicie Jezusa, zatruwanie studni, kradzież hostii, zabijanie dzieci chrześcijańskich dla celów rytualnych. Kościół wprawdzie bez wątpienia długo przyjmował postawę antysemicką, ale zdarzało się, że brał Żydów w obronę przed ludowymi zamieszkami.