Jacek Żakowski: – Trzy lata pracy. 250 stron raportu. Wiadomo już, kto jest winien śmierci Barbary Blidy?
Ryszard Kalisz: – Bezpośrednio nie znaleźliśmy dowodów podważających tezę o samobójstwie, ale raport nie daje odpowiedzi na pytanie, jak Barbara Blida zginęła.
Nie wiadomo?
Wiemy, że do siebie strzeliła. Ale nie wiemy, czy chciała strzelić. Kiedy Henryk Blida po strzale dobiegł do łazienki, funkcjonariuszka ABW siedziała na kanapie przed drzwiami. A przed komisją śledczą ta funkcjonariuszka zeznała, że w chwili strzału była na wyciągnięcie ręki od Barbary Blidy.
Czyli usiadła po strzale, zanim dobiegł tam Henryk Blida.
Właśnie. Natomiast nie jest jasne, jak Barbara Blida mogła tak do siebie strzelić. Wlot kuli był pod lewą piersią, a wylot nad prawym pośladkiem. Barbara była praworęczna. Prawą ręką takiego strzału praktycznie oddać się nie da. Lewą ręką strzelić nie umiała i nie miała powodu. Teoretycznie mogła tak strzelić, gdyby trzymała pistolet oburącz i nacisnęła spust kciukiem. Ale po co? Jest hipoteza, że doszło do szamotaniny. Tylko że tego już nie zweryfikujemy. Ślady zostały od razu zatarte, a w pomieszczeniu były tylko dwie osoby. Jedna z nich nie żyje. Ale ważniejsze jest, jak doprowadzono do takiej sytuacji. Od miesięcy wokół Barbary działy się dziwne rzeczy. Artykuły, programy telewizyjne. Znajomi mówili jej na przyjęciach: „niedługo po ciebie przyjdą”. Osaczano ją, zastraszano, maltretowano psychicznie.
Winny jest Jarosław Kaczyński?
Tak, winny złamania Konstytucji RP. I Zbigniew Ziobro też.
Co im pan dokładnie zarzuca?
Delikty konstytucyjne. Kaczyńskiemu trzy. Ziobrze dwa.
Czyli?
Złamanie konstytucji w przypadku premiera i ministra, będące podstawą do postawienia przed Trybunałem Stanu.
Konkretnie?
Po pierwsze, że Jarosław Kaczyński jako premier realizował stworzoną przez siebie koncepcję wykluczenia dużych grup obywateli i stworzył system eliminowania konkretnych przedstawicieli tych grup przy zastosowaniu przepisów prawa karnego. Jedną z tych osób była Barbara Blida. To narusza pierwszy, drugi i kilka innych artykułów konstytucji.
Mówiąc po ludzku…
Część obywateli została faktycznie pozbawiona praw konstytucyjnych. To nie był błąd. To nie był nieszczęśliwy wypadek. To był system. Dotarliśmy do publicznych zapowiedzi stworzenia takiego systemu. Podczas konwencji konstytucyjnej Prawa i Sprawiedliwości we wrześniu 2003 r., analizując art. 1 konstytucji mówiący, że Rzeczpospolita jest wspólnotą obywateli, Kaczyński powiedział, że nie wszyscy obywatele mogą być tą wspólnotą objęci. To oznaczało zapowiedź faktycznego wyjęcia części obywateli spod prawa.
Pisowskie gadanie…
Z tego gadania wyrosło pojęcie „układu”, które w 2005 r. dało Kaczyńskiemu wyborcze zwycięstwo.
Czyli wolą narodu było, żeby takiego wykluczenia dokonać.
Wolą części narodu, która dała się tej koncepcji uwieść. Ale wola narodu nie usuwa odpowiedzialności władzy za złamanie przepisów konstytucji. Prawo jest prawem, póki się go nie zmieni. Wola narodu decyduje, kto może uchwalić lub zmienić prawo, w tym konstytucję. Zwycięska partia może realizować swój program polityczny, ale jeśli jego elementy są niezgodne z konstytucją, to nie można go wdrażać. Chyba że zmieni się konstytucję. To jednak wymaga większości kwalifikowanej. Kaczyński jej nie miał i działał wbrew konstytucji.
To jest pańska opinia.
To pierwszy zarzut zawarty w projekcie raportu końcowego komisji śledczej przygotowanym przeze mnie.
A drugi?
Drugi dotyczy zarządzeń premiera Jarosława Kaczyńskiego z 11 września 2006 r. i z 11 kwietnia 2007 r., które dawały Ziobrze „wyższą pozycję prawną” wobec innych ministrów. To wkraczało w konstytucyjne prawo prezydenta, który powołuje wicepremiera i ministrów. Kaczyński wydał zarządzenie, które faktycznie dało Ziobrze m.in. nadzór nad służbami.
Służby nadzorował Zbigniew Wassermann.
Był ministrem koordynatorem. Ale faktycznie nie nadzorował. Moc sprawczą miał Zbigniew Ziobro. Do tego potrzebne były te zarządzenia. To dotyczyło całego – jak mówił Rokita – „ciągu technologicznego”. Policji, ABW, CBA.
Wicepremiera Dorna też?
Za Dorna obowiązywało pierwsze zarządzenie. Kiedy odszedł z rządu w styczniu 2007 r., Kaczyński wydał drugie zarządzenie, idące dużo dalej i dające Ziobrze całkowitą kontrolę nad częścią ciągu legalnie podlegającą szefowi MSWiA. Ziobro stał się superministrem. To jest poważny delikt konstytucyjny i złamanie przynajmniej dwóch ustaw. O Radzie Ministrów i o działach administracji rządowej.
A trzeci zarzut?
Dotyczy nieformalnych spotkań, których prawdopodobnie było osiem, ale dokładnie wiemy o dwóch, z udziałem Ziobry i innych osób. Na tych spotkaniach podejmowano dotyczące śledztw decyzje zastrzeżone dla urzędników innych organów państwa i przekazywano niejawne informacje w warunkach niezgodnych z prawem.
Premier nie miał prawa organizować narad?
Takich nie. Kaczyński stworzył nieformalny – a więc nielegalny – ośrodek władzy naruszający kompetencje konstytucyjnych i ustawowych organów. Takie narady powinny być protokołowane, nie miały prawa zapadać na nich decyzje w sprawie śledztw.
Co za to Kaczyńskiemu może grozić?
Trybunał Stanu może orzec do 10 lat utraty czynnego i biernego prawa wyborczego.
To jest pańska propozycja jako przewodniczącego. Co dalej?
Jeśli komisja śledcza taki wniosek przyjmie, marszałek Sejmu może przekazać go do komisji odpowiedzialności konstytucyjnej. Jeśli uzna nasz wniosek za zasadny, to przedstawi Sejmowi wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu. Jeśli trzy piąte posłów uzna ten wniosek za zasadny, Jarosław Kaczyński stanie przed Trybunałem.
Bez głosów PiS zbierze się trzy piąte?
Zbierze. Nie sądzę, że to głosowanie odbędzie się w tej kadencji. Ale tu nie ma dyskontynuacji. Komisja odpowiedzialności przed wyborami swoich prac nie skończy. Decyzja będzie należała do następnego Sejmu.
A komisja śledcza przyjmie pański raport?
On jest logicznym wnioskiem z wiedzy, którą zdobyliśmy. Co z nią zrobi komisja, to się za dwa tygodnie okaże.
A Ziobro?
Ziobrze proponuję postawić dwa zarzuty. Po pierwsze, że jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny, realizując koncepcję wykluczenia dużych grup obywateli, stworzył system eliminowania ludzi za pomocą prawa karnego – w szczególności Barbary Blidy – oraz nadzorował ten system. To też jest poważny delikt konstytucyjny naruszający wiele przepisów konstytucji.
Zakłada pan, że śledztwo wobec Barbary Blidy nie zmierzało do ujawnienia przestępstwa, ale do represjonowania jej?
Może nie tak dokładnie. Ale prowadzone od 2004 r. śledztwo w sprawie handlu węglem ustaliło, że nie było mowy o żadnej winie Blidy. Gdy Ziobro został ministrem, ze sprawy wyłączono trzy wątki. Jeden z nich dotyczył obciążającego Blidę doniesienia byłego posła. W prokuraturze to postępowanie szło wolno, bo tymczasem intensywne działania operacyjne prowadziła ABW. Starała się wytworzyć zeznania potwierdzające istnienie układu. Najlepiej układu lewicowego. Bo on był jądrem ideologii PiS. Rozmawiano głównie z siedzącą w areszcie Barbarą Kmiecik – główną podejrzaną w sprawie tzw. mafii węglowej.
Namawiano Kmiecik, żeby obciążyła Blidę?
To jest nie do udowodnienia. Ale 31 maja 2006 r. sąd w Katowicach przedłużył o dwa miesiące areszt dla Barbary Kmiecik, a ona pięć dni później znalazła się na wolności i złożyła zeznanie obciążające Blidę.
Gdzie tu jest wina Ziobry?
Ziobro mianował i błyskawicznie awansował ludzi, którzy to robili w prokuraturze. Byli prokuratorzy, tacy jak prok. Krawczyk czy prok. Melka, którzy się zachowywali porządnie. Ich odsuwano od sprawy i nie awansowano. Ale inni chcieli się za wszelką cenę zasłużyć, dostarczając Ziobrze dowody istnienia układu z udziałem czołowych postaci lewicy.
Zarzut wobec Ziobry polega na tym, że ich inspirował?
Stworzył system. Szybko awansowali ci, którzy się zasłużyli w sprawie szukania układu. Oni naciskali na innych, żeby układ jak najszybciej znaleźć. W newralgicznych miejscach Ziobro umieszczał młodych prokuratorów, którzy zawdzięczali mu wszystko. Najbardziej charakterystycznym przykładem awansu jest trzydziestokilkuletni wtedy prok. Grzegorz Ocieczek. Kiedy PiS objął władzę, Ocieczek był szefem lokalnej prokuratury Katowice Centrum-Zachód. Rok później został zastępcą szefa ABW. Ni stąd, ni zowąd, w dniu śmierci Barbary Blidy już przed siódmą rano znalazł się w jej domu.
O czym to świadczy?
O politycznym znaczeniu, jakie system stworzony przez Ziobrę nadał temu zatrzymaniu. Takich śladów jest więcej. Kierowcą kamerzystki, która filmowała operację z zewnątrz, był funkcjonariusz w stopniu kapitana. Kiedy padł strzał i zaczęło się zacieranie śladów, kapitan wszedł do środka. Odegrał tam dziwną rolę, której nie udało się do końca wyjaśnić.
Ziobry to wprost nie obciąża.
Powtarzam, obciąża go stworzenie systemu, który tak funkcjonował. Musiał zdawać sobie z tego sprawę. Na to wskazuje drugi delikt, który mu zarzucam, czyli okłamanie Sejmu co do okoliczności śledztwa, w wyniku którego Blida miała być zatrzymana.
Czyli?
Co do podstaw zarzutów wobec Barbary Blidy, przebiegu zatrzymań w tej sprawie, ich liczby i swojej wiedzy o tym postępowaniu. Powiedział, że niewiele o tej sprawie wiedział. A okazało się, że wiedział o niej doskonale. Każdy minister okłamujący Sejm narusza konstytucję i musi za to ponieść odpowiedzialność. Inaczej parlamentarna kontrola rządu stałaby się fikcją.
Kto jeszcze jest winny w sprawie Barbary Blidy?
Bogdanowi Święczkowskiemu, ówczesnemu szefowi ABW, zarzucam popełnienie przestępstwa podczas zorganizowanej przez Jarosława Kaczyńskiego nielegalnej narady, polegającego na przekazaniu osobom nieuprawnionym i w sprzecznych z prawem warunkach informacji niejawnych w sprawie dotyczącej m.in. Barbary Blidy. Przekazywano tam informacje, które nie miały prawa wyjść z prokuratury i ABW.
To zarzut proceduralny.
Jego istotą jest sprywatyzowanie państwa i podporządkowanie go interesowi partii z naruszeniem prawa. Intencji udowodnić nie można. Złamanie procedur można. Dlatego się je tak dokładnie opisuje w prawie. Święczkowski był prawą ręką Ziobry. Nikt tego nie ukrywał. Ale Ziobro – jako minister – podlega odpowiedzialności konstytucyjnej, czyli politycznej. A Święczkowski – jako szef ABW – ponosi normalną odpowiedzialność karną. Zarzuty wobec niego zawsze będą miały charakter formalny. Podobnie jak wobec Grzegorza Ocieczka.
Ocieczek też coś komuś ujawnił?
Jemu zarzucam, że będąc w domu Blidów, pozwolił na zacieranie śladów. To jest przestępstwo urzędnicze, za które grozi do trzech lat więzienia.
Naprawdę grozi mu więzienie?
Sądy na ogół dają wyroki w zawieszeniu.
Czyli winnych śmierci Blidy w najlepszym razie spotka moralne potępienie.
Zobaczymy. Grzegorz Ś., który dowodził akcją, ma już sprawę karną przed sądem. Drugą sprawę umorzyła łódzka prokuratura, przyjmując, że nie było celowego zacierania śladów.
A było?
Uważam, że było. Kurtki funkcjonariuszki, która w krytycznej chwili była z Barbarą Blidą, nie wymieniono przypadkowo. Do domu Blidów specjalnie przywieziono czystą, którą potem oddano do ekspertyzy. Nic dziwnego, że nie było na niej śladów krwi ani prochu. Odciski na pistolecie też nie zatarły się same. Nie przypadkiem po strzale wszyscy zaczęli dzwonić do wszystkich, przez co dziś nie da się odtworzyć procesu decyzyjnego.
Ktoś im kazał?
Zapanował chaos. Ale w raporcie uzasadniam tezę, że w tym chaosie jeden funkcjonariusz ABW w Katowicach działał niezwykle racjonalnie.
Kapitan, który przywiózł kamerzystkę?
A potem wszedł do domu.
I co?
Ci, którzy byli na miejscu, zasłaniają się niepamięcią. Komisja spotkała się z grupową zmową funkcjonariuszy ABW i części prokuratorów.
Teraz zapytam polityka: czy sprawa śmierci min. Barbary Blidy rozejdzie się po kościach?
Komisja badała patologie systemu. Zarzuty wobec osób formułujemy niejako na marginesie. Na potrzeby Trybunału i sądu muszą je sformułować Sejm i prokuratura.
Co wynika z tej pańskiej wiedzy o patologii pisowskiego systemu? Da się wmontować w system bezpieczniki, dzięki którym to się nie powtórzy?
Nie da się ustanowić prawa uniemożliwiającego łamanie prawa przez najwyższe władze.
Nie ma bezpieczników?
Nie ma. Poza konsekwentnym rozliczaniem władzy, które na przyszłość da rządzącym pewność, że jeśli złamią prawo, to kara ich nie minie. Funkcjonariusze państwa muszą mieć pewność, że nawet jeśli awansują, wysługując się działającym bezprawnie przełożonym, to ich kariera będzie bardzo krótka i może się skończyć w więzieniu. Nikt z nas nie będzie bezpieczny, jeśli przynajmniej to nie będzie w Polsce oczywiste.