Janina Paradowska: – Czy obsada szefa sejmowego klubu SLD ma jakieś znaczenie, oprócz tego, że to Kalisz, a nie Miller był akurat pana faworytem?
Aleksander Kwaśniewski: – Obaj są niezwykle kompetentni. Kalisz ze względu na swoją drogę polityczną jest bardzo otwarty, ma bardzo dobre kontakty z różnymi ludźmi i środowiskami. Miller jest bardziej zamknięty, mniej empatyczny, ale bez wątpienia jest osobą wyjątkowo zdolną, gdy chodzi o kierowanie zespołami, zna się na pracy partyjnej, umie się koncentrować na zadaniach. Obaj byli bardzo dobrymi kandydatami i szkoda, że wybór odbywał się w tak małym klubie, zbyt małym na ich miarę.
Dogmat, że jest 30 proc. lewicowego elektoratu, pozostaje wiecznie żywy?
Wiem, że często się pani obruszała na te 30 proc. potencjalnych głosów, ale dzisiaj mamy namacalny dowód, czyli 10 proc. Palikota i ponad 8 proc. dla SLD – a będzie jeszcze więcej, gdyż konsekwencje kryzysu będą dawały więcej szans lewicy. Z jednej strony będzie więcej niezadowolonych z kapitalizmu w jego obecnej formule, z drugiej – w Polsce kwestie neutralności światopoglądowej państwa, jak pokazują choćby reakcje biskupów po dobrym wyniku Palikota, będą trwałym elementem debaty. Dla mnie Kościół – który w kilka dni po wyborach decyduje się w liście pasterskim rozpoczynać sprawę, dawno rozwiązaną przez praktykę, czyli pochówku w urnach – stracił słuch społeczny. Przestrzeni dla lewicy będzie więc więcej niż mniej, a jeżeli się ona poszerza, to znaczy, że potrzeba działań integrujących. Pomysły na okrągłe stoły zaczynają mieć nowy sens, ale tylko wtedy, kiedy uda się zgromadzić wszystkich, którzy działają oraz mają jakieś zaplecze i nie będzie prób zdominowania tego gremium przez jedno ugrupowanie.