Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

O jeden krok za daleko

Kolejny pomysł na poprawę skuteczności fotoradarów

Karolina Kabat / Flickr CC by 2.0
Drogowych piratów należy karać. Surowo, skutecznie, szybko. Niektóre skróty mogą być jednak złudne.

Statystyki przerażają. Prawie 60 proc. polskich kierowców przyznaje, że nie przestrzega limitów prędkości. A w rzeczywistości odsetek ten jest zapewne jeszcze wyższy.

Nie jest żadnym wytłumaczeniem, że przykładowo granice tzw. terenu zabudowanego wyznaczane są czasem mocno na wyrost. Niezależnie bowiem od wszystkiego idioci szalejący w swych mniej lub bardziej wypasionych maszynach po ojczystych drogach – jakie one na dodatek są, każdy wie – są potencjalnymi mordercami.

Dlatego oczywistym jest, że należy ich łapać, identyfikować i karać – tak by zwolnili przynajmniej ze strachu przed jeszcze bardziej dolegliwą represją. Czy to finansową, czy polegającą na odebraniu prawa do kierowania samochodem lub motocyklem.

Wprowadzona swego czasu zasada, że właściciel auta namierzonego przez fotoradar musi wskazać kierowcę, który przekroczył prędkość, albo też samemu zapłacić mandat, okazuje się nie do końca skuteczna.

Cwaniacy rychło znaleźli sposób na nowy przepis. Mandat można wymierzyć tylko do 180 dni od popełnienia czynu, więc – jak żali się Inspekcja Transportu Drogowego – właściciele aut wskazują kolejnych kierowców, czasem niezwiązanych ze sprawą i, nim rzecz się wyjaśni, termin mija. W efekcie w zeszłym roku na ponad 835 tys. wezwań mandatem można było obłożyć ledwie 430 tys. drogowych piratów.

Niektórzy posłowie chcą więc pójść krok dalej. Sejm ma zająć się projektem regulacji, wedle której kara za przekroczenie prędkości nakładana byłaby w drodze decyzji administracyjnej na właściciela pojazdu. Bez ustalania, kto kierował autem w chwili zarejestrowania wykroczenia przez fotoradar.

Dotyczyłoby to nie tylko samochodów prywatnych, ale też firmowych, pochodzących z wypożyczalni czy leasingowanych.

Reklama