Janusz Korwin-Mikke jest uznanym brydżystą, autorem podręcznika do gry w te karty, lubi zresztą odwoływać się do poetyki karcianej. Ale tu chodzi jednak o rozgrywkę innego typu. Otóż sondaże pokazują, że dwaj kandydaci na urząd prezydenta z prawej strony, właśnie Korwin-Mikke i Paweł Kukiz, w zmieniającej się kolejności, mają w sumie szansę zdobyć w pierwszej turze wyborów 10, a może nawet więcej procent głosów.
Jest to wielkość znaczna, odejmowana od wpływów Andrzeja Dudy, może przesądzić o wygranej Bronisława Komorowskiego już w pierwszej turze, choć te rachunki zawsze są zawodne. A już zwłaszcza gdy prorokuje się, jak przesuną się głosy w drugiej turze, gdyby do niej doszło, czy akurat w tym wypadku pójdą do kandydata Prawa i Sprawiedliwości.
To nie tylko chodzi o to, że na razie Jarosław Kaczyński atakuje Korwin-Mikkego, traktując go w kategoriach folkloru politycznego, a tenże rewanżuje się, nazywając prezesa PiS socjalistą, co w ustach mistrza brydżowego jest obelgą najgorszą z możliwych. Chodzi i o to, że elektoraty nie przesuwają się po prostych liniach i wedle reguł przewidywalnych. Nie są też sterowne w tym sensie, że jakiekolwiek wezwania kandydata, który był wcześniej popieranym, a przegrał, nie traktuje się jako zobowiązujących.
Niemniej jest pytanie, jak wyniki wyborcze prezydenckie odłożą się na wyborach parlamentarnych, czy uzyskane wielkości przez Korwin-Mikkego i Kukiza dadzą jakieś wymierne polityczne efekty jesienią, czy ewentualne przekroczenie przez obu kandydatów progu 5 proc. w pierwszych wyborach (a są na to realne szanse) da szansę przekroczenia tego progu w wyborach parlamentarnych przez formacje, które za nimi stoją czy staną.