Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Pislamista, czyli Arab wyborczy

Polacy o uchodźcach: między solidarnością a strachem

Według badań CBOS, aż 38 proc. Polaków uważa, że nie należy przyjmować żadnych uchodźców. Według badań CBOS, aż 38 proc. Polaków uważa, że nie należy przyjmować żadnych uchodźców. DeAgostini/Getty Images / Corbis
Nasz problem z uchodźcami polega na tym, że dla części Polaków samo istnienie wielości kultur, ras i wyznań jest prowokacją. Wykorzystuje to i wzmacnia prawica, ustawiając w jednym wrogim szeregu zarówno muzułmanów, jak i premier Kopacz.
Jan Paweł II mówił, że do religijności muzułmanów, na przykład ich wierności modlitwie, trzeba się odnieść z szacunkiem.Bartłomiej Jurecki/Forum Jan Paweł II mówił, że do religijności muzułmanów, na przykład ich wierności modlitwie, trzeba się odnieść z szacunkiem.
Jarosław Kaczyński, przerywając milczenie, w sejmowym przemówieniu określił nową ideologię swojego obozu.Simona Supino/Forum Jarosław Kaczyński, przerywając milczenie, w sejmowym przemówieniu określił nową ideologię swojego obozu.

„Kiedy zorientowałem się, że jestem symbolem Polski, wpadłem w depresję”. To słowa orła białego leżącego na kozetce u psychiatry, na satyrycznym rysunku Andrzeja Mleczki. Kryzys z uchodźcami nadał mu nową treść. Do Polski fala uciekinierów z Syrii nie dotarła jeszcze fizycznie, ale dotarła symbolicznie i politycznie. Uchodźców ani migrantów ekonomicznych ze świata muzułmańskiego jeszcze u nas nie ma (i nie wiadomo, czy i kiedy będą), ale już gwałcą, bezczeszczą świątynie, palą nasze przedmieścia, wprowadzają szariat, atakują polskość. Ci urojeni Arabowie („pislamiści”?) – dowodzeni przez Jarosława Kaczyńskiego – mają wygrać wybory dla PiS. Czy my naprawdę popadamy w jakiś zbiorowy obłęd?

Kryzys uchodźczy w Europie jest jak zwierciadło, w którym narody mogą zobaczyć swoją twarz, rozpoznać swój charakter, dowiedzieć się, kim są i jakie wyznają wartości. Ujrzeliśmy niechęć Czechów, Węgrów, Słowaków. Widzieliśmy węgierską kamerzystkę podstawiającą nogę Syryjczykowi z synem na rękach. Zobaczyliśmy też dwie twarze Polski. Zafrasowaną, przejętą, współczującą. I drugą, wykrzywioną grymasem niechęci, pogardy, jeśli nie nienawiści. Podczas meczów piłkarskich, gromadzących tzw. patriotyczną młodzież, wywieszano wulgarne rasistowskie transparenty, których treści nie godzi się przytaczać. W internecie wysyłano uchodźców do gazu. „Gazeta Wyborcza”, która musiała zamknąć fora dyskusyjne pod artykułami o uchodźcach, pisała, że ujawnionymi autorami nienawistnych wpisów są często „zwykli Polacy, szczęśliwi rodzice, spełnieni w pracy”.

Premier Kopacz podczas debaty sejmowej zadeklarowała, że Polska nie będzie „czarną owcą” w Europie, poczuwa się do solidarności z innymi państwami europejskimi, że nie wypisze się z Europy moralnie i włączy się – na miarę możliwości – do pomocy uchodźcom. A rząd na jednej szali kładzie wiarygodność naszego państwa, na drugiej lęki Polaków. Te szale nie chcą się jednak zrównoważyć. Strach przeważa.

Nie chcemy uchodźców

W badaniu Millward-Brown co prawda 53 proc. ankietowanych deklaruje, że przyjęcie uchodźców to moralny obowiązek, ale jednocześnie 54 proc. pytanych odpowiada, że Polska nie powinna przyjmować uchodźców i emigrantów (w ogóle – 22 proc.) lub jak najmniej, kilkuset (32 proc.). Z przyjęciem do kilku tysięcy godzi się 18 proc. (i to była dotąd opcja rządu Kopacz), a 9 proc. aprobowałoby przyjęcie do kilkunastu tysięcy (opcja sugerowana przez Brukselę). Przeciwko uchodźcom są częściej mieszkańcy wsi, mężczyźni, ludzie młodsi. Do okazania solidarności poczuwają się (przynajmniej w deklaracjach) częściej ludzie starsi i z wyższym wykształceniem, wyborcy PiS w połowie, wyborcy Platformy w 70 proc.

Z badania CBOS, które nieco inaczej stawia pytania, wynika z kolei, że wraz z rosnącą falą uchodźców docierającą do Europy pogarsza się nastawienie do nich Polaków. (Być może ma w tym udział słaba znajomość tematu i sceny chaosu pokazywane w telewizji, które wypierają wcześniejsze obrazy migrantów budzące współczucie). W tym badaniu aż 38 proc. Polaków uważa, że nie należy przyjmować żadnych uchodźców, 50 proc., że tylko na pewien czas, aż będą mogli wrócić do siebie. Zaledwie 6 proc., że powinniśmy ich przyjąć i pozwolić na osiedlenie się w Polsce. Jak na kraj, w którym kilka dekad temu powstał wolnościowy ruch Solidarności, daleko przecież wykraczający poza związek zawodowy, nie jest to najlepszy wynik.

Dawna Solidarność miała w swoim zbiorze wartości, ale i emocji, nie tylko potrzebę jednoczenia się Polaków i wzajemnego wspierania w oporze przeciwko komunistycznej władzy, lecz także solidarność szerszą, obejmującą również Wolny Świat, od którego oczekiwaliśmy wtedy pomocy. Tę pomoc, hojną, wzruszającą, godną wdzięczności otrzymywaliśmy, zwłaszcza w stanie wojennym. Przywoływane dzisiaj w kontekście uchodźców ideały Solidarności dotyczą nie tylko empatii i wspierania samych imigrantów, ale także solidarności europejskiej. Jeśli Unia ma mieć głębszy sens, poza funduszami i ruchem bezwizowym, to ma go wtedy, kiedy taki nagły problem jak z uchodźcami jest rozwiązywany wspólnie, przy podziale obowiązków i odpowiedzialności. O tym wszystkim duża część Polaków, jak pokazuje sondaż, zapomniała. Albo, co najwygodniejsze, nie chce pamiętać. O ileż łatwiej „nie brać sobie na głowę kłopotu”. Ten moralny minimalizm autoryzowany jest przez ugrupowania idące do władzy pod hasłami – koniecznie pisanymi wielką literą – Wspólnoty, Polski Solidarnej, Chrześcijaństwa, Dumy Narodu, Godności. Co za hipokryzja, jakiż dorodny cynizm.

Jarosław Kaczyński, przerywając milczenie, w sejmowym przemówieniu określił nową ideologię swojego obozu. Sprawę uchodźców uznał za problem Niemiec, a nie Polski. Że to także problem Europy, dostrzegł tylko w tym, iż podobno muzułmanie robią z kościołów toalety i zakazują kobietom ubierać się krótko. Nie tak dawno temu wysyłał Polaków na wakacje do muzułmańskiego Egiptu, dziś mówi uchodźcom z krajów islamskich twarde „nie”. Godzi się na ewentualne wsparcie finansowe, ale nie na przyjęcie ich do Polski. PiS wyraźnie dostrzegło w kwestii uchodźców okazję do stworzenia nowego, jak mniema, korzystnego dla siebie wyborczego podziału. Muzułmanie, Arabowie, obcy, stali się idealnym obiektem do zastosowania prawicowej wersji patriotyzmu, dbania o swoich, mówienia o zagrożonym bezpieczeństwie polskich rodzin. Tym bardziej że premier Kopacz, reprezentująca władzę państwa – członka Unii, musi miarkować swoje stanowisko, pozostawać w głównym nurcie europejskiej polityki, a zatem nie może konkurować z Kaczyńskim w tak ustawionym sporze. Może tylko liczyć na to, że wyborcy przejrzą tę grę i nie dadzą się przestraszyć. Ale bardzo prawdopodobne, że to Kaczyński ma rację, że wyborcy niczego nie przejrzą, że dadzą się przestraszyć Arabem i zagłosują na „nowego Sobieskiego”.

Bracia Kaczyńscy lubili odwoływać się do dziedzictwa wielkich Polaków, najczęściej do Piłsudskiego (Sobieski jest tu nowością). W rzeczywistości Jarosław Kaczyński przerobił PiS na partię neoendecką, narodowo-ludowo-katolicką, która spycha Polskę na prowincjonalny margines w Europie i świecie. Partię trzymającą się kurczowo Kościoła, gdy mu to procentuje wyborczo, i promującą patriotyzm symboliczny, wyżywający się w manifestowaniu narodowej jedności. Pomachać flagami, poskandować hasła przeciw domniemanym wrogom i rozejść się do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku względem ojczyzny. Tymczasem Marszałek, który Jarosławowi Kaczyńskiemu wpisał się w ciąg – Józef Piłsudski, Lech Kaczyński, Andrzej Duda – był kompletnie z innego świata, kochał Polskę wielości narodów, kultury i wyznań, bo z takiej pochodził. Nieco staroświecki romantyk Piłsudski pasowałby do współczesnej wielokulturowej Europy bardziej niż darwinistyczny nacjonalista Dmowski.

Manipulacje Kościołem

Prawdopodobnie prezes PiS nie ma wśród znajomych muzułmanów. Nie zwiedzał krajów w Europie, w których żyją, pracują i płacą podatki mniejszości muzułmańskie. A niewiedza zawsze podsyca strach. Być może nie był nawet w Bohonikach i Kruszynianach, małej ojczyźnie polskich muzułmanów wywodzących się od Tatarów służących w wojsku dawnej Rzeczpospolitej. Nie przeczytał też zapewne pozytywnych słów papieży Jana Pawła II i Benedykta XVI o stosunkach chrześcijańsko-islamskich. Albo je zignorował tak jak prawica ignoruje dzisiaj i odrzuca z drwiną apele papieża Franciszka w sprawie uchodźców.

Współcześni liderzy prawicy, tacy jak poseł Gowin, pozują na konserwatystów strzegących pozycji Kościoła w państwie, kulturze i społeczeństwie. Sprawa uchodźców pokazuje jednak, że lekceważą fundamentalny dokument kościelny na ten temat: deklarację o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, ogłoszoną i podpisaną przez papieża Pawła VI w 1965 r. podczas II Soboru Watykańskiego. Święty sobór oznajmia: „Kościół odrzuca, jako obcą duchowi Chrystusa, wszelką dyskryminację czy prześladowanie stosowane ze względu na rasę czy kolor skóry, na pochodzenie społeczne czy religię”. I że spogląda z szacunkiem na muzułmanów, którzy wprawdzie nie uznają Jezusa za Boga, ale oddają mu cześć jako prorokowi i pobożnie wzywają jego Matkę Maryję. Więc nie jest tak, że katolik nie może pomóc muzułmaninowi.

Jan Paweł II mówił, że do religijności muzułmanów, na przykład ich wierności modlitwie, trzeba się odnieść z szacunkiem. W 2001 r. papież z Polski jako pierwsza głowa Kościoła w historii odwiedził meczet Umajjadów w stolicy Syrii, Damaszku, gdzie wzywał do dialogu katolicko-islamskiego. Dziś to właśnie z Syrii płynie największa rzeka uchodźców. Obecny papież Franciszek, tak nielubiany przez polską prawicę, już dwa lata temu na wyspie Lampedusa upomniał się o solidarność z imigrantami. Ostrzegał przed globalizacją obojętności wobec ich losu. Dziś apeluje o przyjęcie przynajmniej jednej uchodźczej rodziny do każdej parafii.

To, jak prawica w Polsce traktuje nauczanie Kościoła i apele papieskie o solidarność i empatię w sprawie uchodźców, powinno dać biskupom do myślenia. Kościół jest prawicy potrzebny do walki z jej przeciwnikami i umacniania jej wpływów w społeczeństwie. Póki przekaz Kościoła jest spójny z linią polityczną prawicy, może liczyć na jej poparcie. Kiedy zaczyna się z przekazem rozchodzić – a tak jest w sprawie uchodźców – liderzy prawicy gotowi są bez mrugnięcia okiem kwestionować autorytet papieża. „Franciszek nie ma racji” – oświadcza poseł Gowin. Nie ma racji? Ewangeliczne wezwanie do pomocy najsłabszym jest sednem społecznej obecności Kościoła w świecie. Racji nie mają antyimigranccy katolicy pokroju Gowina. Ma ją prymas Wojciech Polak, gdy mówi, że pomoc nie może być poddana segregacji rasowej czy wyznaniowej – chrześcijanie tak, muzułmanie nie.

W katolickim kraju prawica manipuluje Kościołem, aby wygrać wybory dzięki antyimigranckim fobiom Polaków. Jak widać moraliści na prawicy nie mają z tym żadnego kłopotu. Ale jest tego cena polegająca na utrwaleniu złych emocji i negatywnych postaw społecznych, na pomnażaniu kapitału nieufności i niechęci zamiast tak chętnie przyzywanego miłosierdzia.

Jarosław Kaczyński dał w Sejmie precyzyjny wykład swojej ideologii. „Otóż taka zasada istnieje, to jest ordo caritatis, porządek miłosierdzia, porządek miłowania. W ramach tej zasady najpierw są najbliżsi, rodzina, później naród, później inni”. Według tego ordo caritatis Żydzi podczas wojny nigdy nie powinni uzyskać żadnej pomocy od Polaków. Oto wielka manifestacja małego egoizmu.

Dziś chodzi o uciekinierów z Syrii, ale jutro może chodzić o uchodźców z Ukrainy. Jaka będzie odpowiedź, jeśli zaczną napływać dziesiątkami tysięcy?

Obojętność na los obcych i niechęć do nich ma wiele źródeł. Polacy są w innej fazie rozwoju cywilizacyjnego niż społeczeństwa zachodnie. Gdy ponad pół wieku temu do Anglii zaczęli (legalnie) napływać osiedleńcy z krajów byłego Imperium Brytyjskiego, byli witani z podobną niechęcią i pogardą, z jaką dziś część Polaków wita (na razie wirtualnych) uchodźców muzułmańskich. Pół wieku później na Wyspach wydaje się przewodniki po „etnicznym Londynie”, a coroczny wielorasowy i wielokulturowy karnawał w stołecznej dzielnicy Notting Hill jest dumą londyńczyków i światową atrakcją turystyczną.

W świecie zachodnim wielobarwność jest postrzegana jako wartość, choć budzi też dyskusje i spory, co jest w otwartej demokracji normalne. Lęk przed muzułmańskim fundamentalizmem i agenturą Państwa Islamskiego, obawa przed wnoszeniem do liberalnej Europy średniowiecznych standardów szariatu są zrozumiałe. Każde państwo z dużą mniejszością muzułmańską ma z tym problemy. Ale przeciwnicy „poprawności” i wielokulturowości nigdy nie zyskują tam przewagi (przynajmniej jak dotąd). Taka przewaga występuje w społeczeństwach zamkniętych, gdzie wartością jest jednolitość, jednorodność, względna separacja od świata zewnętrznego, społeczny konformizm i kulturowy uniformizm.

Stanisław Cat-Mackiewicz pisze w „Historii Polski” (pracował nad nią na uchodźstwie w Londynie po klęsce wrześniowej i upadku II RP), że wprawdzie Piłsudski i jego obóz rządzili odrodzoną Polską, to społeczeństwo wychowywała narodowa demokracja Dmowskiego i to ona miała największy wpływ na młode pokolenie. Do tego stopnia, że w połowie lat 30. wywodzący się z piłsudczykowskiej sanacji Obóz Wielkiej Polski Rydza Śmigłego i płk. Koca bliższy był ideowo Dmowskiemu niż Marszałkowi. Dziś ten gen endecki w Polakach reaktywowało PiS.

I to się odzywa w polskich sporach. Poseł Rafał Grupiński w sejmowej debacie o uchodźcach wspomniał o dwóch modelach kulturowych Polski: piastowskim i jagiellońskim. Przypomniał, że do Polski piastowskiej, a nie jagiellońskiej, odwoływali się chętnie nawet komunistyczni narodowcy Gomułka i Moczar. Ta wizja Polski – jednolitej etnicznie, religijnie, kulturowo, językowo – była ideałem także endeckim. Od dziesięcioleci taki jest przekaz polityków, szkoły i Kościoła na temat polskości.

Paradoks sienkiewiczowski

Jest tajemnicą duszy polskiej, jak to możliwe, że jednocześnie polską wyobraźnię symboliczną organizują wywodzący się z Polski jagiellońskiej romantyczni wieszczowie i Henryk Sienkiewicz. Sienkiewiczowska „Trylogia”, mówi Cat-Mackiewicz, „zawlekła pod strzechy szlachecką oryginalność Polski i przez to właśnie była dziełem wielkim, lecz nie miała nic wspólnego z nowoczesnymi konstrukcjami Dmowskiego. Tu Polska nie była bynajmniej narodowościowo, etnicznie jednolita – akcja toczy się na kresach wśród Kozaków, Tatarów, Ormian, na dzikich polach i szerokich stepach. Polska sienkiewiczowska to polskie imperium różnonarodowościowe; to raczej barwna koronacja króla angielskiego z obrzędami szkockimi i turbanami radżów hinduskich niż jednolity narodowy zlot gimnastycznej organizacji Sokół”.

Polak wychowany na Sienkiewiczu może tę Polskę uwielbiać, szczególnie na ekranie telewizora, ale na co dzień za nią nie tęskni. Zaszła kulturowa zmiana: mit piastowski – nie bez udziału PRL – zwyciężył jagielloński. Polska dla Polaków wydaje się dzisiaj znacznej części społeczeństwa bardziej atrakcyjna i bezpieczna niż Polska otwarta na innych. Wciąż mamy w Polsce wielu ludzi, którzy samo istnienie kulturowo innych odbierają jako prowokację. Na szczęście Polaków, dla których doświadczenie międzykulturowości nie jest prowokacją, bo widzieli ją i praktykowali choćby w innych krajach, będzie przybywało. Oni na marsze przeciw inności już nie pójdą. A kiedyś może nawet dojdą do wniosku, że Obcy to tacy sami ludzie jak my. I, jak potrzeba, zasługują na naszą pomoc i solidarność.

Polityka 39.2015 (3028) z dnia 22.09.2015; Temat z okładki; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Pislamista, czyli Arab wyborczy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną