Ton nadał prezes Kaczyński w reakcji na słowa byłego prezydenta Clintona. Clinton podczas wiecu swej żony, ubiegającej się o nominację prezydencką, porównał obecny kurs polityczny w Polsce i na Węgrzech z autorytarnym stylem prezydenta Putina. Choć Bill o prezydenturę się nie ubiega, tylko wspiera Hillary, został potraktowany z buta przez polityków PiS.
Kaczyński odesłał go do psychiatry, bo jak ktoś śmie twierdzić, że w Polsce nie ma demokracji? W ślad za prezesem wicepremier Morawiecki w programie Moniki Olejnik wybełkotał coś o „jakichś tam ludziach”, którzy nie powinni zajmować się naszymi sprawami. Następnie wybór między Clinton a Trumpem porównał do wyboru między ciężkimi chorobami.
Pisowski atak na Clintona był niemal natychmiastowy, czyli słowa byłego prezydenta musiały PiS zaboleć. Cóż, polegały na prawdzie. Clinton był w Polsce fetowany, miał wkład w przyjęcie naszego kraju do NATO. Ma prawo do rozgoryczenia.
Morawiecki junior, były bankier, nie może na razie poszczycić się jakimkolwiek dorobkiem politycznym, więc – jak widać – chce zrobić na grubiaństwie. Za pół roku ktoś z dwojga obrażonych przez wicepremiera polityków amerykańskich zostanie prezydentem, z którym pisowski rząd i pisowski prezydent będą chcieli załatwiać ważne dla nas sprawy. Lepiej niż Morawiecki wychowani przywódcy amerykańscy puszczą zniewagę mimo uszu, ale dyplomacja o nich nie zapomni.
Słowa Morawieckiego są dyplomatycznym skandalem i szkodą wyrządzoną Polsce na niedługo przed szczytem Sojuszu w Warszawie. Czy tak chce witać pisowska Warszawa prezydenta Obamę i innych członków delegacji USA na to ważne dla nas i dla całego Zachodu spotkanie?
Jak pogodzić te pisowskie afronty z deklaracjami prezydenta Dudy i ministrów rządu, że zależy im na jak najlepszych stosunkach z Amerykanami i na zwiększeniu amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce i innych państwach, którym zagraża obecna polityka Rosji?