Nowe wyceny świadczeń kardiologicznych. Teraz w całej medycynie będzie równo, czyli biednie
To nigdy nie było tajemnicą: kardiologia, a zwłaszcza nowoczesne leczenie zawałów serca, na tle innych dziedzin medycznych miała się u nas do tej pory świetnie. Duża w tym zasługa samych lekarzy, którzy akurat w tej specjalności zdobyli europejski rozgłos. Ale też skutek całkiem przyzwoitych wycen zabiegów, które wykonuje się w tzw. ostrych zespołach wieńcowych.
To NFZ, a wcześniej kasy chorych, przy pełnej akceptacji wszystkich poprzednich ministrów zdrowia zapewniało dobre finansowanie ośrodkom leczącym zawały serca, gdyż chodziło o to, aby ratować ludzi zgodnie z najnowocześniejszymi skutecznymi standardami. Kiedyś pod względem efektów leczenia zawałów serca Polska wlokła się we wstydliwym ogonie Europy. Po kilku latach dobrego finansowania tej dziedziny znaleźliśmy się w ścisłej czołówce, stawiani nawet za wzór.
Były pieniądze na kardiologię, więc powstały liczne ośrodki prywatne leczące nasze serca, a dyrektorzy szpitali dzięki wysokim kontraktom takich oddziałów mieli przy okazji fundusze na finansowanie innych deficytowych łóżek.
Od wiosny w resorcie zdrowia trwa rozpaczliwe poszukiwanie pieniędzy. I nie ma co się dziwić, że urzędnicy wzięli pod lupę wyceny świadczeń kardiologicznych, ich zdaniem mocno zawyżone. W kwietniu Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji przedstawiła propozycje nowych stawek, przeważnie o 1/3 niższe od dotychczasowych, co jak nietrudno zgadnąć, rozwścieczyło lekarzy, którzy natychmiast zaczęli bić na alarm. Dziennikarze zaczęli biegać na konferencje prasowe, na które z początku dzielnie przychodził również wiceminister zdrowia Krzysztof Łanda. Po pierwsze, prostował informacje kardiologów, po drugie, tonował emocje, wyjaśniając, że to na razie wstępna faza wymiany danych, a nowe wyceny wejdą w życie nie wcześniej niż na początku 2017 r.