PSL wybiera władze i walczy o życie. PiS nie ukrywa, że chce pozbyć się konkurenta ze wsi
„Młody” ma niewiele czasu, by przywrócić ludowcom znaczenie na scenie politycznej. O być albo nie być ludowców zadecydują wybory samorządowe. Dlatego starzy, partyjni wyjadacze nie pchali się, żeby zostać syndykiem masy upadłościowej.
PiS nie ukrywa, że zamierza się pozbyć konkurenta na wsi. Ostatnio nawet Jarosław Kaczyński stwierdził, że to jego partia jest kontynuatorem ruchu ludowego, spadkobiercą tradycji Wincentego Witosa. Echo tego wystąpienia pobrzmiewało przez cały czas zjazdu. Władysław Kosiniak-Kamysz usiłował nawet z prezesem polemizować, twierdząc, że „prawdziwych ludowców nie da się zastraszyć, nie da się kupić, nie da się nas rozbić”.
Słowo „prawdziwych” było tu kluczowe. W terenie najwyraźniej bowiem dużo jest ludowców nieprawdziwych, przebranych, którzy już przeszli, albo jeszcze negocjują, w szeregi wroga. W każdym razie Polskie Stronnictwo Ludowe, do niedawna najliczniejsza partia w Polsce – 140 tys. członków – dzisiaj już o oddanych legitymacjach nie chce mówić.
PiS chce zniszczyć konkurenta
Kosiniak-Kamysz szefuje ludowcom od roku, objął schedę po rezygnacji Janusza Piechocińskiego. Stara się, ale widać, jak bardzo trudno odnaleźć się ludowcom w nowej roli. Przez cały okres transformacji nigdy nie wygrali wyborów parlamentarnych, ale przez większość tego czasu byli przy władzy. Zawsze byli potrzebni do zmontowania koalicji rządzącej i jako języczek u wagi w koalicyjnych targach dostawali więcej, niżby wynikało z wyniku wyborów. Na tyle dużo, że do tej pory uchronili rolników przed włączeniem najbogatszych gospodarstw do powszechnego systemu podatkowego, a nawet przed reformą emerytur rolniczych.
PO wejściu Polski do Unii Europejskiej to PSL przez swoich ludzi w agencjach rolnych i resorcie gospodarki rozdzielał miliardy złotych środków unijnych. To oni dzielili tysiące stanowisk w terenie, nie ukrywając nawet, że przede wszystkim liczą się koledzy partyjni i rodzina. Teraz to wszystko się urwało. Stanowiska między swoich dzieli Prawo i Sprawiedliwość.
Wielka zaleta ludowców, o których mówiono, że „mogą z każdym”, dzisiaj nikomu już nie jest potrzebna. Prawo i Sprawiedliwość ma w Sejmie większość, do żadnego koalicjanta umizgiwać się nie musi. Nie ukrywa nawet, że konkurenta do głosu wiejskich wyborców zamierza zniszczyć. Zmieść ze sceny politycznej. Chce nad wsią panować niepodzielnie. Bo w Polsce wybory parlamentarne wygrywa partia, na którą głosuje wieś.
Ludowcy chcą przelicytować PiS
Ludowcy wiedzą, że mają mało czasu. Tak jak w ostatnich wyborach samorządowych okazało się, że PSL zdobyło ponad 20 proc. głosów, tak w następnych wyborcy mogą mu pokazać nie tylko żółtą kartę, jak w wyborach parlamentarnych, po których do Sejmu weszło tylko 16 ludowców, ale nawet czerwoną. Dziś jeszcze mocno osadzeni w strukturach samorządowych, gminach i powiatach, wkrótce mogą zostać z nich wymieceni. To byłby koniec partii. PSL za wszelką cenę próbuje więc wypracować ofertę, która skłoniłaby wiejskich wyborców, a także tych z mniejszych miast, do powrotu.
Nie jest to łatwe, PiS trudno jest bowiem przelicytować. Mimo to Kosiniak-Kamysz próbuje. Już jako nowy prezes PSL zamierza odzyskać zaufanie wyborców, proponując im zielony ład. PSL nadal zamierza chronić rolników przed podatkami, ale innym wyborcom, którzy płacą PIT, obiecuje podatek rodzinny. Taki na wzór francuskiego, zależny od liczby dzieci. Młodym matkom ludowcy obiecują kolejne „kosiniakowe”, czyli tysiąc złotych miesięcznie z budżetu państwa przez 18 miesięcy. W nadziei, że utrzymają mocną pozycję w samorządach lokalnych – PSL postuluje likwidację urzędów wojewodów. Ludowcy chcą, aby pełnię władzy w województwach sprawowali marszałkowie, czyli samorządowcy.
Ludowcy próbują PiS nie tylko przelicytować. Nowy prezes używa nawet pisowskiej retoryki, zdaje się mówić głosem tej partii. „Nowy zielony ład bez dyktatury pieniądza, bez wielkich korporacji, które mają więcej do powiedzenia niż państwa narodowe”. Jak sobie to wyobraża? Choćby, na początek, przez usunięcie tych paskudnych korporacji z polskiej gospodarki żywnościowej?
Prezes PSL zdaje się zapominać, że jeśli jego słowa staną się ciałem, to skończy się dynamiczny eksport polskiej żywności. To bowiem, że polska żywność zawojowała nie tyle świat co inne kraje UE, zawdzięczamy nie rozdrobnionym gospodarstwom rolnym, ale wielkim koncernom spożywczym. Korporacjom. Eksportowym numerem jeden są zaś papierosy. Dwie trzecie polskich rolników na rynek, nawet rodzimy, nie sprzedaje nic. Ale o tym nie mówi się ani w PSL, ani w PiS. Obie partie walczą ze sobą o władzę, nie o bardziej konkurencyjne rolnictwo.