Tempo, w jakim władza deprawuje ludzi z PiS, porównać można jedynie z tym, w jakim Antoni Macierewicz pokonał trasę od ojca Rydzyka do prezesa Kaczyńskiego. Dojechać w niespełna godzinę i 40 minut spod Torunia do centrum Warszawy to więcej niż wyczyn. Według relacji świadków monowska kolumna w terenie zabudowanym poruszała się z prędkością grubo przekraczającą 100 km na godzinę. Trudno się dziwić, że kierowcom nie udało się wyhamować na czerwonym świetle.
Później można się już tylko dziwić. Jadący w kolumnie minister obrony narodowej nie zainteresował się stanem zdrowia poszkodowanych. Ze spuszczoną głową przesiadł się po prostu do trzeciej limuzyny, która towarzyszyła mu w tej podróży i opuścił miejsce wypadku. A raczej drobnej kolizji, jak poinformowała policja, która zresztą szybko oddała postępowanie Żandarmerii Wojskowej. Tej samej, której kierowcy najprawdopodobniej byli sprawcami wypadku. – Minister Macierewicz dał właśnie kolejny przykład, jak zachowuje się w sytuacjach kryzysowych. W Smoleńsku też uciekł. Strach pomyśleć, jak zachowa się na wypadek wojny – mówi Tomasz Siemoniak, były minister obrony narodowej. Partyjni koledzy stoją za Macierewiczem murem. Według wiceministra Kownackiego jego szef jechał „z taką prędkością, jaka była potrzebna”. A umykać musiał przed ewentualnym zamachem.
Trzy samochody w kolumnie to przywilej, z którego poprzednio korzystali jedynie prezydent i premier. Antoni Macierewicz rozbudował własną ochronę do rozmiarów absurdalnych i dotychczas niespotykanych w MON. Jego poprzednicy korzystali z jednego kierowcy i jednego ochroniarza. Macierewicz najczęściej używa dwóch limuzyn. W jednej jeździ on wraz z ochroniarzem. W drugiej ma dodatkowy zespół ochraniający. W sumie na bieżąco ma dwóch kierowców i trzech ochroniarzy.