Gdyby niedawny „kongres programowy” PiS – zamiast w Przysusze na rubieżach Mazowsza – odbywał się w Sali Kongresowej, deja vu byłoby absolutne. Bo rytuał niemal identyczny jak na dawnych zjazdach kompartii.
Podobne napięcie towarzyszące oczekiwaniu, co ogłosi „pierwszy”; kogo pochwali, a kogo zgani, w jakiej kolejności i zestawieniach. Jego słowa z trybuny zjazdowej tak samo jak kiedyś niekoniecznie znaczą to, co znaczą. Potrzeba głębokiej znajomości stosowanej przez niego ornamentyki retorycznej, aby właściwie odczytać sygnały. Mniej zorientowani mają problem z niby to przypadkiem wtrąconymi dygresjami. Trudno im np. rozeznać, czy „pierwszy” pochwalił panią premier za to, że ogólnie rzecz biorąc jest świetnie, czy też bezosobowo zganił sugestią wystąpienia jakiegoś zaniedbania, o którym wie tylko ona i jej najbliższy krąg. Bez fachowej interpretacji ani rusz. Toteż kuluary po przemówieniu „pierwszego” niepewnie starają się zrekonstruować poukrywane prawdziwe sensy.
Kolejność pozostałych wystąpień dostarcza z kolei budulca spekulacjom na temat wewnętrznej hierarchii w strukturze władzy. Wicepremier Morawiecki przemówił zaraz po „pierwszym”, więc jego akcje najwyraźniej wciąż stoją wysoko. Pani premier nie przemówiła wcale, więc jej pozycja słabnie. Ale i tego można się jedynie domyślać. Pewne jest tylko to, że formalna ranga stanowisk państwowych ma się nijak do faktycznej.
Wszystko w tym świecie jest na opak i wbrew semantyce. Kongres programowy? Wyobraźnia podpowiada dyskusję nad programem rządzącej partii, wielość krzyżujących się opinii i poglądów, kompromisy zawarte w tekstach uchwał. Tyle że ten kongres nie przyjmie żadnej programowej uchwały.