Reżyserów tego spektaklu jest wielu, podobnie jak bohaterów. Dramat w kilku aktach, który wyszedł spod ich pióra, wystawiany od wielu miesięcy w przestrzeni publicznej. Widownia na niego reaguje różnie, od wyśmiewania przez krzyki nawołujące do spalenia całego tego teatru, różnego rodzaju oskarżenia, aż po gratulacje i oklaski. Czy będą bisy? Tak, należy się ich spodziewać. W najbliższym czasie.
Zdradźmy kilka szczegółów. Czas: aktualna kadencja. Miejsce: place, chodniki, pasy ruchu różnych miast Polski, choć głównie Warszawy. Temat: konstytucja. Akcja: rozgrywa się pomiędzy opozycją uliczną a funkcjonariuszami policji.
Wprowadzenie
Za udział w manifestacji spontanicznej, kontrmanifestacji czy blokadzie można dostać – z różnych kodeksów i paragrafów, nawet tych najbardziej zaskakujących – rozmaite zarzuty. Za naruszenie miru domowego tam, gdzie nie ma domu (ani miru zresztą). Za niszczenie środowiska naturalnego w środku miasta. Za posiadanie określonych przedmiotów, które służą do zakłócania demonstracji albo spokoju publicznego, np. polskiej flagi, drabiny czy kwiatka, ale w tym ostatnim przypadku tylko jednego określonego gatunku i koloru (można zgadywać, jakiego). Za zejście jedną nogą z chodnika czy za to, że w ogóle się jest w mieście określonego dnia. Ponieważ są dni lepsze i gorsze.
Skąd ta swoista komediowość, wręcz absurdalność powodów legitymowania czy zatrzymań protestujących? Odpowiedź wydaje się prosta. Bo innych nie ma.
Ale po kolei. Szanowni Państwo, prosimy o wyłączenie telefonów komórkowych. Prosimy o nierejestrowanie przedstawienia. Cisza! Kurtyna w górę. Światła.
Akt pierwszy. Własność
„Każdy ma prawo do własności, innych praw majątkowych oraz prawo dziedziczenia” (Art. 64 par. 1 Konstytucji RP).
Są przedmioty bardzo podejrzane. Tak mocno, że zostają „aresztowane”. Na przykład taka drabina. Z przypadkami drabiny „służącej do zakłócania zgromadzenia” styka się regularnie stowarzyszenie Obywatele Solidarni w Akcji, które każdego dziesiątego dnia miesiąca organizuje swoje kontrmiesięcznice pod hotelem Bristol. Miejsce demonstracji znajduje się sto metrów od Pałacu Prezydenckiego, a więc według obecnie obowiązującego prawa o zgromadzeniach to „przepisowa” odległość od wydarzenia noszącego unikatowy w skali świata status „cyklicznego”.
W jaki sposób drabina może być przedmiotem „podejrzanym”, gdy odległość jest dobra? Skoro będący na niej nie używają megafonów? Policja tego nie tłumaczy, za to kilka razy dopuściła do niebezpiecznych sytuacji mogących doprowadzić do strącenia wprost na ziemię stojących na niej ludzi (np. Arkadiusza Szczurka i Titę Halską). Cóż tam jednak zdrowie człowieka, gdy należy pilnie zabrać drabinę, bo przecież drabina jest groźna i ważna. Chociaż… to zależy chyba, czyje to akcesorium, zważywszy że policja zupełnie nie reaguje na drabiny używane podczas rozmaitych demonstracji przez fotoreporterów z prasy.
Zatrzymywane w gestii policji lub sejmowej Straży Marszałkowskiej są także transparenty. Podczas akcji „Kobiety w Sejmie”, gdy sześć działaczek różnych ruchów społecznych podzielonych na dwie grupy stanęło na schodach parlamentu z wypisanym na czarnym materiale hasłem „Wolna Polka – Wolne sądy – Wolne wybory” (23 listopada 2017). Mimo że oba transparenty miały taką samą treść – jeden z nich został manifestującym zabrany, a drugi pozostawiony w ich rękach. Powody są nieznane, może jeden był wyraźniejszy?
Niemniej do przedmiotów, na jakie najsilniej zwracają uwagę funkcjonariusze, należą nade wszystko wszelkie urządzenia nagłaśniające. Megafony (tzw. szczekaczki) wystarczy tylko mieć tam, gdzie policja uważa, że ich mieć się nie powinno, by liczyć się z odebraniem lub uszkodzeniem tego sprzętu. Jest na to wiele przykładów. Choćby ten z 24 lipca 2017 roku, gdy przed siedzibą Prawa i Sprawiedliwości funkcjonariusze interweniowali na spontanicznym zgromadzeniu Obywateli RP. Protestującym zabrano wtedy megafony, a przynajmniej jeden z nich zniszczono. A ruchowi zatrzymano nowiutkie, profesjonalne nagłośnienie o dużej wartości.
Mało zabawne? A zarzut za „niemanie świateł”? Był przynajmniej jeden taki przypadek, gdy Ewa Błaszczyk podczas jednej z kontrmiesięcznic stała na drabinie i próbowała uspokoić rozentuzjazmowany tłum. Mimo że megafonu nie używała, ba, nawet nie miała go w rękach i przy ustach, to po zakończeniu demonstracji została spisana. Według policjantów teoretycznie mogła zakłócić „wydarzenie cykliczne”, którego organizatorzy używali nagłośnienia mocy tysięcy watów i grzmieli przez nie sto metrów dalej, co potwierdzić mogą wszyscy w promieniu przynajmniej dwustu metrów.
Coś jeszcze? Zawsze są jeszcze róże, można powiedzieć. Za ich posiadanie (czytaj: „używanie”) także można od stróżów porządku usłyszeć paragraf. Otrzymała go np. Gabriela Lazarek z Cieszyna, która idąc w milczeniu wraz z pochodem smoleńskim, trzymała białą różę w dłoni (10 lipca 2017). Zakłócała nią? A gdy 18 czerwca 2016 roku symbolem Marszu Godności – Protestu kobiet była róża i demonstrujący nieśli ich tysiące (w tym wiele białych), to za kwiaty nie spisano nikogo...
No cóż, liczy się data, no i to, przed czyje oblicze feralne kwiaty są wystawiane. Dlatego już teraz powinni zacząć drżeć wszyscy, którzy chcieliby kiedykolwiek wystawić na widok publiczny swoje tatuaże z różami. Oni na wszelki wypadek muszą zacząć się biegle orientować politycznie i – dla własnego bezpieczeństwa – w określonych dniach miesiąca zostawać w domu. Ach, warto też uprzedzić wszystkich fanów zespołu Guns N’Roses, o ile tacy w Polsce wciąż istnieją.
Akt drugi. Swoboda wyrażania poglądów
„Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji” (Art. 54 par 1 Konstytucji RP)
Marta Lempart w sierpniu 2017 roku wraz z kilkoma osobami protestowała przeciwko pikiecie antyaborcyjnej Fundacji Pro-Prawo do Życia, prezentującej na wrocławskim rynku ogromne transparenty ze zdjęciami martwych płodów. Policja postawiła jej za to zarzut zakłócania przebiegu legalnego zgromadzenia w związku z przepisem ustawy o ochronie środowiska. Dowodami w sprawie zostały m.in. transparent, ulotki i megafon o niskiej mocy.
Chciałoby się powiedzieć, że „słuszną linię ma nasza władza”, bo przecież nawet kilkuletnie dziecko wie, że ptaki i inne zwierzęta żyjące w centrum miasta nigdy nie słyszały szumu ulicy, klaksonu, wycia syren, bicia dzwonów czy ludzkiego podniesionego głosu, a nawet drzewa umierają, stojąc, gdy tylko człowiek przy nich powie cokolwiek za pomocą choćby niewielkiej mocy nagłośnienia. Wystarczy jednak zgłosić swą manifestację do miasta, by fauna i flora oraz całe środowisko naturalne stały się bezpieczne.
Z kolei pod Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji spisani zostali wszyscy, którzy mówili podczas demonstracji: „Stop współpracy państwa z faszystami” (21 listopada 2017). To była manifestacja spontaniczna, dozwolona w polskim prawie. Nie było na niej tłumów, za to były obecne media. Dokąd trwała, policja jedynie ją obserwowała. Natomiast tuż po jej zakończeniu wyłapała wszystkich „podejrzanych” za możliwość współorganizacji niezarejestrowanego zgromadzenia. Legalnego zgromadzenia, przypomnijmy. Zarzuty postawiono. A jednej osobie, tak przy okazji, też za zaśmiecanie miasta, czyli… rzucenie niedopałka papierosa na ziemię. Zapewne w sądzie prokurator będzie wykazywał z tego powodu wysoką szkodliwość społeczną czynu, podobnie jak to było w przypadku procesu karnego za naruszenie miru domowego Sejmu wobec czwórki Obywateli RP, gdy prokurator mówiąc o murku okalającym parlament, nazywał go „fortyfikacją”. Sędzia „fortyfikacji” nie dojrzał i ogłosił wyrok uniewinniający.
Akt trzeci. Wolność i nietykalność osobista
„Każdemu zapewnia się nietykalność osobistą i wolność osobistą. Pozbawienie lub ograniczenie wolności może nastąpić tylko na zasadach i w trybie określonych w ustawie. (…) Każdy pozbawiony wolności powinien być traktowany w sposób humanitarny (Art. 41 par 1 i 4 Konstytucji RP)
Uliczni opozycjoniści mają do czynienia z policją nawet wtedy, gdy jedną stopą zejdą z chodnika na nieruchliwą ulicę albo w ogóle jedynie pojawią się w pobliżu jakichś wydarzeń danego dnia. Doświadczyła tego np. Agnieszka Markowska, która została zatrzymana za samą potencjalną możliwość popełnienia wykroczenia, a następnie policja trzymała ją w swoim busie kilkadziesiąt minut, „prowadziła czynności”, a więc po prostu legitymowała (10 października 2017). Wiadomo – legitymowanie to czynność skomplikowana i może trwać bardzo, bardzo długo. Nie ma się przecież czego czepiać. Zupełnie nie ma.
Najbardziej skrajne przypadki legitymowania w nieskończoność widzieliśmy podczas jednej z kontrmiesięcznic (10 czerwca 2017), gdy uliczna opozycja podjęła próbę blokady Krakowskiego Przedmieścia przy Kościele Akademickim św. Anny. Dziesiątki osób zniesionych z ulicy przez mundurowych uwięziono wtedy za kordonami pod pobliskimi arkadami. Nie były oskarżone, nie zostały zatrzymane, ale nie mogły odejść wolno, bo „trwały czynności”. Po zakończeniu miesięcznicy „czynności” dobiegły końca i ludzie wrócili do domów. Oficjalnie nikt im wolności nie odebrał. Co prawda nie mogli swobodnie chodzić po ulicy, nie mogli pójść do bliskich, nie mogli skorzystać z toalety, ale cóż tam by roztrząsać…
A jak tam nietykalność osobista? Prawo do niej ma się równie świetnie. Przymknąć należy oko na to, że przy usuwaniu protestujących z miejsc kontrdemonstracji albo blokad funkcjonariusze nie oglądają się na krzyki czy cielesne obrażenia uczestników, które wyniknęły z prowadzonych interwencji. Policjanci brutalnie wyszarpują ludzi siłą z ich obywatelskich kordonów, ciągną po ziemi, potrafią na nią też upuścić, bo np. konkretne osoby wynosiło zbyt mało mundurowych. Zdarzył się przypadek podduszenia, a ostatnio osobom wyprowadzanym siłą zakładane są tzw. dźwignie. Stosowanie dźwigni jest bardzo bolesne, o czym dowiedzieli się na własnej skórze m.in. Klementyna Suchanow (11 listopada 2017) czy Rafał Suszek i Wojciech Kinasiewicz (24 września 2017).
Na nic pewnie się zda doniesienie Ewy Borguńskiej o przekroczenie uprawnień policji wobec niej podczas znoszenia z pokojowej blokady „Kobiety przeciw faszyzmowi” (przypomnijmy, że była to blokada marszu Młodzieży Wszechpolskiej na reprezentacyjnej ulicy Warszawy, 15 sierpnia 2017). Jeśli zostanie uwzględnione, a jest na to spora szansa, będzie potraktowane jedynie jako przypadek jednostkowy. En masse przecież nic się nie stało. Polacy, nic się nie stało. I nie ma w związku z tym co histeryzować, że czyjeś ciało po betonie ciągnięto. Silnie otarty naskórek nie jest trwałym uszczerbkiem zdrowia, rana się przecież już zagoiła, więc po co cała ta histeria? Szczególnie gdy mowa o kobiecie, prawda? Do tego przecież sprawca jest nieznany, zapewne nie do ustalenia, kim w zasadzie był. Wszyscy w mundurach wyglądają przecież podobnie, co wie każdy, kto choć raz oglądał jakąś defiladę.
Akt czwarty. Godność
„Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych” (Art. 30 Konstytucji RP)
Te jednostkowe przypadki są najgorsze. Najgorsze, bo nie są wyraźnie widocznym odzwierciedleniem szerszej normy. Pojedyncze przypadki, które się powtarzają w odstępach czasu, również nie dają pełnego obrazu sytuacji, bo media są informowane o przewiezieniu na komendę protestujących osobno. Spektakl trwa więc dalej, mimo że jego aktorzy nie zawsze mają po zatrzymaniu dostęp do swojego prawnika.
Zobaczmy więc szerzej choć jeden z tych pojedynczych epizodów, szczególnie że dotyczy on większej grupy. Pośmiejemy się dalej? Czasy są w końcu przychylne komediantom, prawda? A oto ta historia. Obóz dla Puszczy, który 9 listopada 2017 roku przed siedzibą Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych przeprowadził protest mający zwrócić uwagę na postępującą dewastację Puszczy Białowieskiej, poinformował, że demonstranci byli skuwani przez policjantów kajdankami z rękami na plecach, mimo że nie stawiali oporu ani nie próbowali uciekać. Według ich relacji na komendzie niektórzy aktywiści zostali pozbawieni dostępu do jedzenia przez kilkanaście godzin po zatrzymaniu, odebrano im także lekarstwa i środki higieniczne. „Część z nas była traktowana poniżająco, odmawiano nam prawa do skorzystania z toalety, sugerowano, że jesteśmy opłacani za nasze działania” – napisali poszkodowani.
A więc mowa o podstawach, o godności… O słowie tak często wymawianym, choć tak rzadko rozumianym. Pojęcie „godność” można by godzinami roztrząsać na wszystkie strony i w wielu aspektach. Dlatego, aby nie przynudzać, niech do jego przemyślenia wystarczy fragment oświadczenia ekologów: „Kontrole osobiste były prowadzone w sposób poniżający i niezgodny z prawem, m.in. sprawdzano ręcznie, czy nie chowamy żyletek w pochwie lub odbycie, kazano rozbierać się w męskiej toalecie, gdzie bez uprzedzenia wchodzili postronni funkcjonariusze przeciwnej płci”.
Zaciemnienie. Kurtyna opada.