Na razie narracja pisowska jest taka, że nie chodziło, broń Boże, o utarcie nosa Andrzejowi Dudzie i jego otoczeniu, tylko o zły termin i komplikacje techniczno-finansowe. Ale PiS nie byłby sobą, gdyby nie usiłował obarczyć też winą opozycji. Nieważne, że wniosek prezydenta przepadł wskutek tego, że większość pisowskich senatorów wstrzymała się od głosu. Trudno też wytykać senackiej opozycji, że głosowała przeciwko wnioskowi, bo zapowiadała to od dawna i miała świętą rację ustrojową.
Referendum było PiS nie na rękę
Polityczna zagrywka, że senatorzy pisowscy nie głosują przeciw, tylko wstrzymują się od głosu, a przeciw głosuje wyłącznie „totalna opozycja”, to sprzedawanie dymu ludowi pisowskiemu. Z prawdziwej opinii publicznej zadrwił marszałek Senatu Stanisław Karczewski, oświadczając, że wynik głosowania – dziesięciu senatorów prawicy za wnioskiem prezydenta – to dowód, że PiS jest „partią demokratyczną”. Mało tego, senatorzy głosujący za wnioskiem nie zostaną ukarani!
Wynik głosowania oczywiście pokazuje co innego: że referendum było PiS nie na rękę, a kierownictwo partii miało pewność, że w partii wniosek nie przejdzie, więc można sobie było pozwolić na pozór wewnętrznej demokracji, zamiast zarządzić dyscyplinę głosowania.
Jacek Sasin próbuje ratować sytuację
Podobnie można zasłaniać się na użytek własnej propagandy jakąś „polityczną jatką”. Autor tego wyrażenia – szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin – sugerował, że opozycja szykowała się na konfrontację w sprawie referendum, gdyby wniosek przeszedł: „Unikniemy problemów, jakie to referendum, gdyby ono zaistniało, mogło spowodować.