Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Logika, imaginacja i rzeczywistość (wspólnotowa)

Przypominamy władzy, na czym polega członkostwo w UE

Ogólna reguła jest prosta. Wstąpiłeś do wspólnoty, jesteś jej beneficjentem, więc szanuj zasady. Ogólna reguła jest prosta. Wstąpiłeś do wspólnoty, jesteś jej beneficjentem, więc szanuj zasady. Bankenverband / Flickr CC by 2.0
Przez jakieś 25 lat po 1989 r. interes państwa w płaszczyźnie międzynarodowej był ważniejszy od interesów partyjnych lub osobistych. To się najwyraźniej zmienia.

Pan Piotrowicz okazał się wybitnym aplikantem metod logicznych. Najpierw zauważył, że logika była bardzo trudnym przedmiotem na studiach prawniczych i powodowała największy odsiew. Pan Piotrowicz ma jednak słabą pamięć (nie tylko w sprawie własnej kariery prokuratorskiej). Prawo skończył w 1976 r. na UJ, gdy pracowałem na tej uczelni. Na pewno logika nie była powodem największego odsiewu, a to, że p. Piotrowicz ją zaliczył, zdaje się świadczyć o tym, że wymagania nie były nadmierne.

Sędziowie: złodzieje i ciemiężyciele

Rzeczony aplikant logiki zastosował ją do kwestii złodziejstwa sędziów, swego ulubionego tematu. Przypomniał, że dzieci uczą się w szkole o zbiorach i należeniu elementów do nich, a to już ma zapewnić zrozumienie zdania: „sędziowie złodzieje nie powinni orzekać”. Chyba jednak nie najlepiej wybrał narzędzia analityczne, gdyż w zdaniu tym chodzi nie o relację należenia, ale o to, że zbiór sędziów złodziei nie powinien być podzbiorem zbioru sędziów orzekających.

Tak więc p. Piotrowicz pomylił relację należenia do zbioru (x jest elementem zbioru X) z relacją zawierania się (zbiór X zawiera się w zbiorze Y). Wprawdzie jedną daje się definiować przez drugą, ale taki tuz myślowy jak p. Piotrowicz powinien być bardziej precyzyjny w swych produkcjach werbalnych. Błysnął też p. Mucha z kancelarii prezydenta. Zapytany, czy wszyscy sędziowie (siedem osób), których p. Duda posłał na emeryturę, byli „ciemiężycielami narodu” (pozbycie się takowych było ratio decidendi dla p. Dudy), oznajmił, że dwóch stanęło pod takim zarzutem. Gdy reporterka drążyła temat, p. Mucha, jak przysłowiowa katarynka, powtarzał swoje. Wychodzi więc na to, że p. Mucha zreformował elementarną arytmetykę i ustalił, że 7 = 2.

Czytaj także: Czy Trybunał Sprawiedliwości będzie miał komu odpowiedzieć?

Nasza własna wspólnota

Z kolei p. Cymański zademonstrował metodę napędzania myśli za pomocą intensywnej mimiki i bardzo dynamicznej pracy rąk, które rozpościerał szeroko, zwierał i otwierał pięści, wznosił i opuszczał ramiona itd. Raz tak wyrzucił prawą górną kończynę uzbrojoną w zaciśniętą pięść, że przypominał posąg weterana trudu socjalistycznego, ostrzegającego grubych burżujów z Wall Street, aby nie przeszkadzali ludowi pracującemu miast i wsi w procesie ulepszania PRL.

W taki sposób (oczywiście używając innych słów) p. Cymański odniósł się do słów p. Dudy (przemówienie w Leżajsku 11 września) „[Polacy] mają prawo do tego, by się sami rządzić i decydować o tym, jaki Polska ma mieć kształt, i decydować o tym, w jaki sposób będziemy naprawiali instytucje w Polsce zbutwiałe cały czas i cały czas gryzione jeszcze starymi systemowymi rozwiązaniami. (...) Mają prawo mieć swoje oczekiwania wobec Europy, zwłaszcza tej, która nas zostawiła w 1945 r. na pastwę Rosjan. (...) Uczynimy wszystko, [aby] ktoś wreszcie myślał o obywatelach, (...) nie o jakiejś wyimaginowanej wspólnocie, z której dla nas niewiele wynika. Wspólnota jest dla nas potrzebna tutaj w Polsce. Nasza. Własna. Skupiona na naszych sprawach, bo one są dla nas najważniejsze. Kiedy one zostaną rozwiązane, będziemy się zajmowali sprawami europejskimi. A na razie niech nas zostawią w spokoju i pozwolą nam naprawić Polskę, bo to jest najważniejsze”.

Właściwe poglądy na Unię Europejską

Zacytowane słowa p. Dudy wywołały rozbieżne komentarze. Jedni (zdradzieckie mordy) uznali je za zapowiedź polexitu lub przynajmniej napomknienie o jego możliwości, a inni (ci mający demokratyczny mandat) – za obronę suwerenności kraju przed brukselskimi Hunami. Pomijając tych pierwszych (ich niecne knowania są oczywiste), przytoczę kilka opinii drugiej (tj. właściwej) strony.

Wspomniany p. Cymański oświadczył, że słowa o wyimaginowanej wspólnocie były pokazaniem pazurków (à la p. Szydło?) i prztyczkiem dla Brukseli. Pan Szczerski wyjaśnił, że jego pryncypał nawiązał do słów ojców założycieli UE (niestety nie dowiedzieliśmy się, jakich) i wyraził „mocny głos w dyskusji o kondycji, stanie, przyszłości UE”. P. Sasin orzekł, że to zwrócenie uwagi na braki w solidarności europejskiej, a p. Czaputowicz (sukcesor odkrywcy San Escobar) wyjaśnił rzecz naukowo, wskazując, że wedle socjologów najpierw były np. imaginowane narody, które potem ukonstytuowały się w rzeczywiste państwa.

Ta ostatnia opinia jest ciekawa z historycznego punktu widzenia, ale nie ma zastosowania do UE, gdyż ta najpierw stała się czymś rzeczywistym, a dopiero potem wyimaginowanym, np. w jaźni p. Dudy. Bez urazy, ale aktualny prezydent chyba winien skorzystać z jakiegoś coachingu psychologicznego. Wprawdzie nie napędza myśli równie dynamicznie jak p. Cymański, ale na obliczu p. Dudy, mówiącego o UE, malują się takie emocje (wspomagane groźnym wzrokiem toczonym we wszystkich kierunkach przestrzeni), że aż ciarki przechodzą.

Troska o równowagę mentalną p. Dudy jest więc wielce zasadna i stosowna terapia mogłaby mu np. pomóc we właściwym oglądzie historii. W 1945 r. trzy osoby decydowały o losie świata, mianowicie pp. Churchill, Roosevelt i Stalin. Tylko ten pierwszy próbował bronić interesów Polski, a więc Europa nas raczej nie zostawiła; p. Duda nie miał chyba Niemiec na myśli – wprawdzie nas zostawiły, ale raczej wbrew własnej woli. Trzeba wierzyć przywódcom dobrej zmiany, że nie palą się do polexitu. Trudno o to, gdy (wbrew niemądrej wypowiedzi p. Dudy) pieniądze, które dostaliśmy z UE, stanowią równowartość jednej czwartej rocznego budżetu państwa, a więc coś z tego wynika. Problemem nie jest (przynajmniej na razie) polexit, ale rozumienie, czym jest UE i jakie ma być nasze stanowisko w tej wspólnocie.

Czytaj także: Kto i jak zrozumiał doroczne przemówienie szefa Komisji Europejskiej

Podstawy wiedzy o wspólnocie i suwerenności

Uczyłem się prawa międzynarodowego dokładnie 51 lat temu m.in. ze znanego podręcznika L. Ehrlicha. Nauczyłem się, że podstawową zasadą prawa międzynarodowego jest (i chyba pozostaje) to, że państwo jest związane swoją wolą i tylko nią (zasada suwerenności w stosunkach międzynarodowych). Jeśli jednak dane państwo samo rezygnuje z części swej suwerenności w wyniku zawarcia traktatu międzynarodowego, zasada suwerenności może zostać ograniczona, właśnie z woli sygnatariusza/y.

Zniesienie tych limitacji dokonuje się wtedy, gdy traktat wygasa z mocy prawa (np. został zawarty na określony czas) lub zostaje wypowiedziany, np. w wyniku wystąpienia danego państwa z danej organizacji lub wykluczenia z niej.

Pierwsze wydanie podręcznika Ehrlicha ukazało się jeszcze przed II wojną światową, a to, z którego się uczyłem, w 1958 r. Nie było zbyt wiele materiału empirycznego dla ilustracji działania organizacji międzynarodowych. Japonia, Niemcy i Włochy wystąpiły z Ligi Narodów, USA do niej nie wstąpiły. Wszystkie te kraje zrobiły to po to, by nie podlegać ograniczeniom suwerenności (pomijam szczegóły; pomijam też historię ONZ w tej materii). Unia Europejska jest jednak wspólnotą międzynarodową nowego typu m.in. dlatego, że obywatele poszczególnych państw członkowskich są też obywatelami europejskimi, a sądy poszczególnych państw – sądami europejskimi. Prawo UE staje się wewnętrznym prawem każdego kraju członkowskiego, ale automatycznie nie na odwrót. Kraj, który podpisał Traktat Lizboński, zobowiązuje się tym samym do przestrzegania postanowień dotyczących funkcjonowania segmentów w ramach wspólnoty, w szczególności prawa organów UE do interweniowania w takich lub innych kwestiach dotyczących spraw wewnętrznych państw członkowskich.

Wstąpiłeś do Wspólnoty, szanuj jej zasady

Trudno oczekiwać, że interpretacje rozmaitych kwestii dotyczących UE będą jednolite. Spór o to, czy UE ma być związkiem suwerennych ojczyzn czy ich federacją (nie definiuję tego pojęcia), był, jest i będzie aktualny. Nawet jeśli ustali się jakiś kompromis w tej materii (to jest realistyczne stanowisko), zawsze pojawią się problemy, co należy do federacji, a co do jej ogniw. Także konkretne rozstrzygnięcia są i będą, np. w sprawie tego, czy zasadne są takie lub inne reformy sądownictwa w kontekście zasad UE (np. wiek emerytalny sędziów może być różny, ale prawo nie działa wstecz i zwykła ustawa nie może zmienić konstytucji; szkoda, że p. Sellin nie może tego pojąć). Lub dotyczące pomocy państwu będącemu w tarapatach finansowych (przypadek Grecji) czy przebiegu brexitu.

Na to nie ma rady, ponieważ UE grupuje państwa o różnym potencjale, różnej tradycji i różnym wkładzie do wspólnoty. Ogólna reguła jest jednak prosta. Wstąpiłeś do wspólnoty, jesteś jej beneficjentem, np. otrzymujesz dopłaty do rolnictwa czy poruszasz się w całej UE bez paszportów, szanuj wspólne zasady, nawet jeśli nie wszystko ci się podoba i chciałbyś takich lub innych zmian. A jeśli twoje niezadowolenie jest krańcowe, zawsze możesz wystąpić. Uważaj, co czynisz, bo możesz zostać wykluczony.

Polska może doścignąć Węgry

Powyższe wydaje się na tyle jasne i proste, że powinno być z łatwością zrozumiałe przez każdego, w szczególności przez doktora nauk prawnych i specjalisty w zakresie prawa administracyjnego, notabene dziedziny bardzo bliskiej prawu międzynarodowemu. Okazuje się, że p. Duda tego albo nie rozumie, albo udaje, że go nie ma w domu. Jego wystąpienie w Leżajsku (podobnie jak wcześniejsza wypowiedź wzywająca do tego, aby nikt nie ośmielał się nam czegokolwiek narzucać) było skandaliczne właśnie z uwagi na zasady funkcjonowania UE, podobnie jak sławne określenie (p. Pawłowicz) flagi europejskiej jako szmaty.

Przez jakieś 25 lat po 1989 r. interes państwa w płaszczyźnie międzynarodowej był ważniejszy od partyjnych lub osobistych imaginacji, by tak rzec, ale to już chyba przeszłość. Nie wiem, co kieruje p. Dudą, i w gruncie rzeczy jest to sprawa poboczna, ale zdumiewa, gdy głowa państwa żongluje słowami wbrew oczywistej racji stanu. Mała pociecha, że p. Orbán poszedł dalej. Nie tylko powiada, że Europa nie ma przyszłości w przeciwieństwie do Europy Środkowej, ale chce zaskarżyć uchwałę Parlamentu Europejskiego o zastosowaniu art. 7 w stosunku do Węgier.

Wszelako może Polska chce doścignąć Węgry, a nawet je prześcignąć. Pan Morawiecki wtóruje p. Orbánowi w tym, że Europa nas nie rozumie, a p. Legutko, europoseł, profesor filozofii (niegdyś zasłynął z tego, że zabronił studentom korzystania z przekładów dialogów Platona sporządzonych przez Witwickiego), broniąc p. Orbána, niezbyt udanie drwił z p Timmermansa, proponując mu posadę wielkorządcy Węgier. Ukoronowaniem tego procesu byłoby zaskarżenie wspomnianej uchwały PE w sprawie Węgier do gremium pod prezydencją mgr Przyłębskiej, gdyż węgierski sąd konstytucyjny mógłby być stronniczy.

Nieważne, jak jest, ale jak się mówi

Dyskutuje się w Polsce, czy orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE będzie respektowane przez władze naszego kraju. Pan Johann, sędzia (w przeszłości TK) i wiceprzewodniczący KRS, powiada, że tak, jeśli będzie korzystne dla tychże władz, i nie – w wypadu przeciwnym. Pan Safjan (były przewodniczący TK i sędzia TSUE) tłumaczył w przytomności p. Johanna, powołując się na Traktat Lizboński i orzecznictwo TK, że orzeczenia TSUE mają być respektowane w Polsce, niezależnie od ich treści.

Pan Johann podpisał decyzję TK, że prawo europejskie jest integralną częścią ustawodawstwa polskiego, z której wynika, że sądy polskie mają nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek zadawania pytań prejudycjalnych. Mgr Johann odpowiedział, że to jest stanowisko prof. Safjana, ale on ma swoje. Problem oczywiście nie w tym, że magister nie może być mądrzejszy od profesora, ale w tym, że p. Johann uzasadnił swoją rację wyłącznie przez wskazanie na swój własny pogląd (idę własną drogą, jak poinformował ludzkość) na ważność orzeczeń TSUE. W tej sytuacji „nie jest ważne, jak jest, ale jak się mówi”, aby wspomnieć coś z Kabaretu Pod Egidą. Gdy brak logiki i poczucia rzeczywistości, napędza się imaginacja racjonalizowana posuwaniem się własnym traktem.

PS I prawdziwa rewelacja wzięta z książki „Prawo europejskie” (1999 r., Frank Emmert – autor, Mateusz Morawiecki – weryfikacja i aktualizacja treści): „Jeżeli w pojedynczym przypadku norma prawa krajowego koliduje z normą prawa wspólnotowego, to właściwy sąd krajowy może (...) dojść do wniosku, iż prawo krajowe nie może być stosowane”.

Pan Ast, przewodniczący sejmowej komisji ustawodawczej, skomentował to tak: „Opinia nie ma mocy wiążącej. (...) Działanie danego sądu będziemy inaczej oceniali w każdej sytuacji, bo to zależy od kontekstu sprawy. Każda sytuacja jest inna. (...) [Nie wiadomo], czy Morawiecki jest autorem tych słów (mógł to być Emmert), a nawet jeśli, to przecież premier mógł zmienić zdanie”.

Wszelako jeśli p. Morawiecki (junior) weryfikował i aktualizował treść, to znaczy, że ją akceptował w wersji opublikowanej w wydaniu polskim, o ile wyraźnie nie zaznaczył, że jest inaczej. Czy mógł zmienić poglądy? Oczywiście, że tak, ale warto byłoby wiedzieć, dlaczego obecnie ignoruje, podobnie jak p. Johann, zasady prawa europejskiego, które dawniej uznawał. W samej rzeczy relatywizm zwolenników wartości absolutnych jest nader komiczny i nasuwa pytanie, czy dzisiejsze mniemania p. Morawieckiego (juniora) równie nie wiążą co te z 1999 r.

Wszelako jest i taka możliwa interpretacja. Rzeczona książka na pewno zawierała błędy w kontekście lat 1999–2015. Potem to, co złe, zostało poddane sanacji, zwłaszcza w 2018 r., zrealizowanej nad Wisłą i Odrą. To powinno zadowolić p. Asta. I basta. Pozostaje jeden mały drobiazg. Korekty dokonali nadwiślańscy bajkopisarze prawiący o wyimaginowanej wspólnocie europejskiej, co prawda nie sami, ale z walną pomocą naddunajskich bratanków.

Reklama
Reklama