Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Adam Andruszkiewicz – koziołek ofiarny

Adam Andruszkiewicz Adam Andruszkiewicz Aleksiej Witwicki / Forum
Jeśli Adam Andruszkiewicz faktycznie brał udział w fałszowaniu list poparcia dla kandydatów Młodzieży Wszechpolskiej w wyborach samorządowych 2014, to jego kariera musiałaby się zakończyć. Ale nie to jest w tej sprawie najważniejsze.

W pierwszych dniach po zabójstwie prezydenta Pawła Adamowicza wiele mówiło się o mowie nienawiści, która podnieca szaleńców i popycha ich do przemocy na tle politycznym. W związku z tym często wspominano akcję Młodzieży Wszechpolskiej z lipca 2017 r. z „aktami politycznego zgonu” dla prezydentów miast, w tym również dla Pawła Adamowicza. Były prezes tej organizacji jest dziś wiceministrem cyfryzacji. Żyjemy w kraju, w którym dziennikarza nagrywającego konwentykle nazistów przesłuchuje się jak potencjalnego przestępcę, swastykę ogłasza się powagą prokuratury prasłowiańskim symbolem szczęścia, a szowinistę i islamofoba czyni ministrem. Łatwo się przyzwyczajamy, więc warto czasami zatrzymać się i sobie wyliczyć... w jakim kraju dziś żyjemy…

Czy Andruszkiewicz fałszował podpisy? Nie to jest najważniejsze

Jeśli miałoby się okazać, że Adam Andruszkiewicz faktycznie brał udział w fałszowaniu list poparcia dla kandydatów Młodzieży Wszechpolskiej w wyborach samorządowych w 2014 r., to kariera polityczna protegowanego Kornela i Mateusza Morawieckich musiałaby się zakończyć. Z pewnością jednak wymiar moralny tego ewentualnie popełnionego przez Andruszkiewicza przestępstwa nie obciążyłby jego reputacji w sposób zauważalny, gdyż problemem moralnym jest cała jego postać, organizacje polityczne, do których należy, oraz jego ministrowanie jako podsekretarz stanu w Ministerstwie Cyfryzacji.

A co do fałszowania podpisów, to cóż, tajemnicą poliszynela jest to, że małe partie robią to nagminnie. Ciekawe jest raczej to, że w tej sprawie toczy się śledztwo (klasa polityczna dość solidarnie dba o to, żeby tego rodzaju spraw nie było), a jeszcze ciekawsze, że Zbigniew Ziobro krytykuje białostocką prokuraturę i zapowiada postępowanie dyscyplinarne na okoliczność spowalniania śledztwa.

Adam Szostkiewicz: „Zdrajca” Andruszkiewicz, czyli PiS szykuje się na eurowybory

PiS znów przykrywa afery

Zwraca uwagę również pewność siebie młodego dygnitarza (niestety, jest nim), który nie tylko stanowczo zaprzecza, jakoby miał coś wspólnego z fałszowaniem podpisów, lecz w dodatku zapowiada pozew przeciwko TVN w związku z wyemitowanym przez tę stację materiałem, w którym świadkowie incognito twierdzą coś wręcz przeciwnego. Reportaż „Superwizjera” nie zawierał żadnych oskarżeń ze strony autorów, a jedynie relacjonował wypowiedzi świadków, co jak najbardziej zgodne jest z metodyką pracy dziennikarskiej.

Pozew ma więc małe szanse, wszelako jego zapowiedź świadczy o tym, że Andruszkiewicz zamierza walczyć i wierzy w swoich protektorów. Pewnie się przeliczy, bo skoro odcina się od niego sam Ziobro, to został już spisany na straty. W obecnym kryzysie, jaki przechodzi PiS w związku z aferą KNF i taśmami Kaczyńskiego, bardzo potrzebne są „koziołki ofiarne” w postaci pomniejszych funkcjonariuszy, których można powsadzać do aresztu, tworząc w ten sposób wizerunkową zasłonę dymną dla grubych ryb. Sądzę, że Adam Andruszkiewicz, choć pewnie nie trafi za kratki, to wkrótce wyleci z rządu. W dobie powszechnej krytyki populistyczno-nacjonalistycznych mariaży, do których dochodzi w różnych krajach, miłosne uściski z tzw. narodowcami nie są już na rękę władzy, zwłaszcza że wprowadzający ich do Sejmu Paweł Kukiz stracił na politycznym znaczeniu, a „narodowcy” i tak go opuścili. Andruszkiewicz jest za mały, aby PiS musiał się liczyć z jego środowiskiem, a Kornel Morawiecki, który bodajże polecał „młodego człowieka”, też niewiele znaczy na Nowogrodzkiej.

Nie dla współpracy z antysemitami

Można się nawet cieszyć, że dni Adama Andruszkiewicza w roli wiceministra, w gmachu położonym tuż obok miejsca, gdzie hołubiony przez „środowiska narodowe” Eligiusz Niewiadomski zamordował prezydenta Gabriela Narutowicza, prawdopodobnie są już policzone. Martwi to, że skazani jesteśmy na takiego kalibru radości. Trzeba więc mówić głośno i jasno – kto wprowadza do rządu spadkobierców organizatorów getta ławkowego i jawnych wrogów zarówno demokratycznego ustroju Polski, jak i obecności Polski w Unii Europejskiej, sam pokazuje, że ani rasizm, ani fanatyczny szowinizm nie są mu wstrętne.

Ale to za mało powiedziane – dobrowolnie nie współpracujemy wszak z tymi, którzy ledwie nie są nam wstrętni, lecz z tymi, których cenimy i popieramy. Dlatego mamy prawo stwierdzić, że Jarosław Kaczyński, który dał zgodę na nominację Andruszkiewicza, sympatyzuje z antysemitami, szowinistami i fanatykami religijnymi. Wiemy to zresztą nie od dzisiaj – świadczą o tym czyny i sojusze Kaczyńskiego, których żadne słowa protestu i zaprzeczenia nie przemogą i nie usuną. Kto współpracuje z wrogami wolności i demokracji, kto nominuje dumnych spadkobierców organizacji prześladującej Żydów, a dziś szerzących bezwstydną ksenofobię, ten bierze na siebie część tej hańby. I trudno powiedzieć, co jest w tym przypadku bardziej odrażające – dawanie posad działaczom Młodzieży Wszechpolskiej (miłośnikom nawróconego na demokrację Romana Giertycha proponuję mimo wszystko raz jeszcze sprawdzić, co dawnymi czasy mówił jej „reaktywator”), czy też pogarda dla państwa, wyrażająca się w rozdawaniu merytorycznych urzędów ludziom, którzy nawet nie mają szans udawać, iż posiadają choćby minimalne kompetencje potrzebne do ich sprawowania.

Romans PiS z narodowcami – bilans strat

Bilans współpracy z narodowcami – promowania Marszów Niepodległości i osłaniania faszystowskich ekscesów przed odpowiedzialnością karną – będzie dla PiS negatywny. Ludzi gotowych głosować na PiS, lecz zbrzydzonych flirtowaniem z narodowcami, jest zapewne więcej niż katolicko-nacjonalistycznych fundamentalistów, którzy chcieliby głosować na PiS właśnie z powodu przyjaźni tej partii z narodowcami. PiS boi się, że na prawo od nich wyrośnie coś jeszcze bardziej endecko-radyklanego. Dlatego woli kontrolować tę „prawą flankę” za pomocą małych przekupstw politycznych i intryg. Pewnie będzie tak czynił nadal, bo lęk przed pojawieniem się jakiejś „nowej prawicy” jest w tej partii silniejszy niż rozsądek, który mówi, żeby trzymać się od tego towarzystwa z daleka.

Czytaj także: Co się dzieje na skrajnej prawicy

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną