„UE to my” – to cytat z wtorkowego orędzia prezydenta Andrzeja Dudy. Któż by się z nim nie zgodził, że 15 lat członkostwa Polski w Unii Europejskiej jest naszym wspólnym sukcesem, ponad podziałami partyjno-politycznymi? Któż by się nie zgodził, że każdy, kto wzbudza niepokój co do naszego dalszego członkostwa w Unii, działa wbrew interesom narodu? Problem polega na tym, że w powszechnym odbiorze działania obecnej władzy mogą wzbudzać ten niepokój.
Czytaj też: Wiosenne roszady polityczne
Prounijne wzmożenie PiS
Dlatego nagłe wzmożenie prounijne w wystąpieniach liderów obecnej władzy, od prezydenta przez premiera Mateusza Morawieckiego po prezesa Jarosława Kaczyńskiego, niepokoju przed polexitem nie rozwiewa. Zwłaszcza że to wzmożenie wpisuje się w przekaz sił eurosceptycznych lub wręcz antyeuropejskich. Przecież to z ich liderami spotyka się ostatnio prezes Kaczyński.
Mantrą tego frontu odmowy dla obecnego kształtu Unii jest jej „odnowa” i zwarcie szeregów populistów i nacjonalistów w obronie „cywilizacji” wyrosłej z chrześcijaństwa. Jarosław Kaczyński, wspierając kandydatury Beaty Szydło i Ryszarda Legutki podczas wizyty w Małopolsce, ogłosił, że PiS chce być „tamą przeciwko złu, które narasta w UE” i zagraża tej cywilizacji.
Podkreślił, że misją reprezentacji jego ugrupowania w Parlamencie Europejskim będzie „obrona tej cywilizacji i polskich interesów”, tak jakby wciąż ignorował zasadniczą ideę europejską, czyli dążenie do szukania zdrowej równowagi między interesami narodowymi a wspólnotowymi.