Kraj

Co zostało z Fort Trump?

Co zostało z amerykańskiego Fort Trump w Polsce?

Amerykański żołnierz podczas ćwiczeń na Litwie Amerykański żołnierz podczas ćwiczeń na Litwie Staff Sgt. Pablo N. Piedra/Program Executive Office Soldier / Flickr CC by 2.0
Nowej bazy dla jednostki bojowej nie będzie, a Polska zapłaci za wszystkie inwestycje. Lecz uzgodniony pakiet wypełnia istotne luki w naszej i sojuszniczej obronie.

Fort Trump był w jakimś sensie strategią negocjacyjną” – przyznał w końcu prezydent Andrzej Duda w Waszyngtonie kilka godzin po podpisaniu deklaracji, w której żadnego fortu nie ma. Sam niedoszły patron niedoszłej inwestycji też niechętnie się na jej temat wypowiadał: „Nie mam nic wspólnego z nazwą Fort Trump, to ich sprawa”, mówił Trump o polskim pomyśle, który był już nieaktualny.

Można więc stwierdzić, że z Fort Trump nie zostało nic, ale nie oznacza to, że przepadła idea zwiększenia amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce. Przyrost będzie skromniejszy, niż na to liczył rząd, ale znaczący. Uzgodniony pakiet zawiera siedem punktów opisanych z różną szczegółowością.

Czytaj też: Co Andrzej Duda przywiezie z Waszyngtonu

Co jest w pakiecie

Najważniejsze wojskowo jest dowództwo dywizji US Army. Rotacyjny komponent dowodzenia od ponad dwóch lat już funkcjonuje w Poznaniu. Zredukowany sztab działający na terenie starych koszar zostanie powiększony i inaczej nazwany – mianem wysuniętego Dowództwa Dywizyjnego USA w Polsce. W razie potrzeby takie dowództwo ma zdolność prowadzenia operacji z udziałem siedmiu brygad.

Mogłoby to oznaczać, że z Polski byłyby dowodzone wszystkie siły lądowe USA w Europie, o ile Amerykanie w razie poważnego kryzysu nie utworzyliby dowództwa szczebla korpusu – w Polsce lub bardziej oddalonych od rejonu ewentualnych walk Niemczech. Poznańskie dowództwo już teraz ma pod sobą jednostki operujące od Estonii po Bułgarię i to się nie zmieni. Amerykanom bardzo zależy, by wzmocnienie sił w Polsce było postrzegane jako inwestycja w bezpieczeństwo całej wschodniej flanki NATO i całej Europy.

Temu m.in. ma służyć ustanowienie bazy rozpoznawczych bezzałogowców MQ-9 Reaper w Mirosławcu. A tak naprawdę przekształcenie jej z tymczasowej w trwalszą. Bo reapery przyleciały do Polski na pokładzie transportowca w zeszłym roku na ćwiczenia Saber Strike i już zostały. Ich pobyt jest finansowany w ramach Europejskiej Inicjatywy Odstraszania, są częścią operacji Atlantic Resolve, ustanowionej dla zwiększenia ochrony państw najbardziej narażonych na potencjalny atak Rosji.

Reapery startujące z Mirosławca patrolują terytorium od Estonii po Bułgarię, ze szczególnym uwzględnieniem okolic obwodu kaliningradzkiego i Krymu – najbardziej zmilitaryzowanych obszarów Europy i rejonów sygnalizujących wzmożoną aktywność wojskową Rosji. Nawet istotniejsza od samego rozpoznania jest uzgodniona wymiana danych wywiadowczych. Polska ma otrzymywać wykonane przez reapery zdjęcia „stosownie do okoliczności”, czyli pewnie nie zawsze, ale na pewno gdy zajdzie potrzeba.

Czytaj też: Ryzyko romansu z Trumpem

Centrum szkolenia i baza przerzutowa

Ważniejsze dla Amerykanów będzie centrum szkolenia bojowego, jakie ma powstać na terenie największego polskiego poligonu w Drawsku Pomorskim i innych miejscach, niewymienionych w deklaracji prezydentów. Te miejsca to, jak można przypuszczać, inne poligony, w pobliżu których już stacjonują amerykańskie jednostki lub w pobliże których trafią. Chodzić może o Orzysz, Żagań albo Nową Dębę na południu. Mimo że nasze poligony są z reguły bardzo cenione przez sojuszników z Zachodu, Amerykanie narzekali, że są... za małe jak na ich metody szkoleniowe. Swego czasu nawet sekretarz sił lądowych Mark Esper twierdził, że z tego względu „Polska nie jest gotowa na Fort Trump”.

Ogromne znaczenie dla całego NATO będzie mieć baza przerzutowa, jaka ma powstać na jednym z wojskowych lotnisk – prawdopodobnie w Powidzu. Zdolności załadowczo-rozładowcze przydadzą się, gdy trzeba będzie szybko przemieścić znaczne ilości wojsk w razie kryzysu albo na potrzeby ćwiczeń. Jeśli inwestycja przebiegnie sprawnie, można się spodziewać jej testu w czasie przyszłorocznych, zapowiadanych jako bezprecedensowo duże ćwiczeń Defender. Wtedy do Europy trafić ma amerykańska dywizja.

Amerykańscy logistycy-transportowcy są od dłuższego czasu w Powidzu, zaglądają też na inne lotniska. Zdolność do szybkiego przerzutu strategicznego i taktycznego jest kluczowa dla odstraszania – skoro nie budujemy stałej dużej bazy w pobliżu zagrożenia, to musimy pokazać, że jesteśmy w stanie wzmocnić narażony obszar.

Funkcjonowanie oddziałów bojowych na polu walki i na ćwiczeniach zależy od zaplecza logistycznego. Stare wojskowe porzekadło głosi, że logistyka nie jest wszystkim, ale wszystko bez logistyki jest niczym. Dlatego Amerykanie chcą powołać grupę wsparcia logistycznego, pracującą na rzecz obecnych i nowych sił rozmieszczonych w Polsce, oraz zbudować nową infrastrukturę dla rotacyjnej brygady pancernej, brygady lotnictwa bojowego i batalionu logistycznego, które od dwóch lat przebywają w różnych lokalizacjach.

Wreszcie powstać ma „zdolność sił specjalnych w celu wsparcia operacji powietrznych, lądowych i morskich”. Tradycyjnie o działaniach sił specjalnych USA w Polsce wiadomo niewiele, choć ich obecność jest czasem widoczna – choćby poprzez należące do „specjalnych” komponentów lotniczych śmigłowce czy zmiennopłaty Osprey.

Czytaj też: Baza stała czy nie?

Od dywizji do batalionu

Gdy przypomnimy sobie, od jakiego poziomu zaczynały się polskie zabiegi, można czuć niedosyt. Złożona na przełomie lat 2017 i 2018 polska oferta dotyczyła budowy między Toruniem a Bydgoszczą stałej bazy dla całej dywizji wojsk lądowych USA. Celowaliśmy w kilkanaście tysięcy żołnierzy, w dodatku ulokowanych na stałe, wraz z rodzinami – dokumenty i mapy wskazywały osiedla, szkoły, szpitale, ośrodki kultury i pobliskie centra handlowe. Propozycja została upubliczniona, a zatem straciła aktualność.

Później Kongres wrócił do koncepcji stałego bazowania sił w Polsce i nakazał Pentagonowi opracować raport o brygadzie US Army, czyli kilku tysiącach żołnierzy. Raport miał być gotowy do marca, tymczasem mamy czerwiec i nic o nim nie słychać. Może nawet dowiemy się, że po ustaleniach prezydentów to już nieaktualne. Wypada jeszcze przypomnieć, że gdzieś pośrodku między dywizją a brygadą lokowało się marzenie Radka Sikorskiego z 2014 r. o „dwóch ciężkich brygadach NATO w Polsce”.

Z dywizją i brygadą US Army na stałe na razie nie wyszło, ale akurat w tej chwili marzenie Sikorskiego się zrealizowało. W Polsce przebywa bowiem na ćwiczeniach Noble Jump, brygada szybkiego reagowania NATO – tzw. szpica VJTF (w tym roku oparta na niemieckiej 9. brygadzie pancernej, z udziałem m.in. Holendrów i Norwegów) – oraz amerykańska rotacyjna brygada pancerna. A zatem mamy u siebie dwie ciężkie brygady NATO, choć jedną tylko na chwilę.

Jeśli chodzi o nowe siły USA, to podpisana w Białym Domu deklaracja mówi o tysiącu, czyli liczbie odpowiadającej wzmocnionemu batalionowi. I nie ma pewności, czy będą to dodatkowe siły w Europie, czy przesunięte z Niemiec – taką opcję wyraźnie zaznaczał Trump, deklaracja o tym nie wspomina.

Czytaj też: Nowy dowódca sojuszniczy w Europie

Z USA czy z Niemiec?

W sumie niewielkie znaczenie ma to, skąd przyjadą amerykańscy żołnierze. US Army Europe liczy ponad 30 tys. wojska, zdecydowana większość bazuje na stałe w Niemczech. Uszczuplenie tego kontyngentu o tysiąc osób nie zmieni zasadniczo stanu rzeczy, nadal to Republika Federalna będzie wojskowym hubem USA w Europie, a Polska co najwyżej wysuniętym przyczółkiem.

Geografia i uwarunkowania polityczne sprawiają, że Amerykanie chcą być bliżej potencjalnego teatru działań i przychylnie reagują na polską gotowość sfinansowania tego zbliżenia. Ale nie zamierzają budować w Polsce nowego Ramstein czy Wiesbaden. Trumpowi mógł przyświecać zamiar złośliwego uszczypnięcia Niemców, bo przecież nadal ma im za złe, że nie wydają na obronność tyle, ile powinni zgodnie z sojuszniczą umową. Ale wspomniana „szpica NATO”, obsadzona przez niemiecką brygadę, czy obecność Bundeswehry w ramach wielonarodowego batalionu na Litwie jasno pokazują, że nie da się im zarzucić, iż nic nie robią dla wspólnej obrony.

Czytaj też: Rząd biegnie sprintem po F-35

Ile zapłacimy?

Kwestia kosztów została tylko ogólnikowo opisana. „Polska planuje zapewnić i utrzymywać wspólnie uzgodnioną infrastrukturę przeznaczoną dla wstępnego pakietu dodatkowych projektów wymienionych poniżej, bez kosztów dla Stanów Zjednoczonych i z uwzględnieniem planowanego poziomu jej wykorzystania przez Siły Zbrojne USA” – stwierdza dokument.

Trump podkreślał, że to Polacy zamierzają zbudować „nową wspaniałą bazę” dla amerykańskich wojsk i że za to zapłacą, choć nie mówił, ile. Nie padła ponownie w Białym Domu zadeklarowana we wrześniu 2018 r. przez Dudę kwota 2 mld dol. „Polska planuje również zapewnić dodatkowe wsparcie Siłom Zbrojnym USA, wykraczające poza obowiązujący w NATO standard wsparcia przez państwo-gospodarza” – ten zapis nie jest niczym nowym. Tak zwany HNSplus (od Host Nation Support – kraju gospodarza) obejmuje nieodpłatne zakwaterowanie, wyżywienie, zapewnienie dostaw mediów i łączności.

W 2017 r. MON wyliczał, że dla 4–5 tys. żołnierzy sojuszniczych takie świadczenia wyniosą 56 mln zł. Teraz więc może to kosztować nieco więcej. Na tym jednak kończą się koszty, które w jakiś sposób znamy. Można przypuszczać, że inwestycje nie pochłoną aż 2 mld dol., ale ile dokładnie, przekonamy się, gdy będą kontraktowane poszczególne prace. Część z nich zresztą była w takiej czy innej formule planowana od dawna.

Czytaj też: Wystrzałowy czerwiec na ćwiczeniach

Stare plany w nowym opakowaniu

Jak wspomniałem, rozpoznawcze reapery są u nas od roku. Dowództwo sił lądowych będące w stanie po wzmocnieniu zarządzać całą dywizją – od dwóch lat. O planach budowy centrum szkolenia w Drawsku Pomorskim słychać od dawna. Wzmocnienia logistyki dla przerzutu wojsk od lat domagali się amerykańscy dowódcy w Europie. Podobnie jeśli chodzi o zaplecze dla brygady pancernej i lotnictwa – skoro zostały skierowane do Polski, nawet na rotacyjnej zasadzie, to przydałoby się je godnie przyjąć i zakwaterować.

Deklaracja o wzmocnieniu współpracy obronnej do pewnego stopnia stanowi zebranie i przedstawienie w nowej formie tego, co i tak już się działo lub dziać miało. Z jednym zastrzeżeniem – teraz koszty inwestycji są wyraźnie po polskiej stronie. Choć rzecz jasna nie oznacza to, że to źle ulokowana inwestycja.

Czytaj także: Czas apokalipsy według Trumpa

Krok, nie przełom

Realizacja ustaleń deklaracji bez wątpienia jeszcze bardziej zbliży Polskę i USA w dziedzinie współpracy wojskowej. Nie chodzi nawet o ten dodatkowy tysiąc żołnierzy, ale o podkreślenie, że rola Polski zmienia się z pola ćwiczeń – i ewentualnie rejonu obrony – w miejsce, gdzie obecność wojsk USA służy również innym celom.

Dla Polski najcenniejsze wydają się zdolności rozpoznawcze dalekiego zasięgu, których sami nie daliśmy rady do tej pory zbudować. Wymiana wywiadowcza jest też wyrazem zaufania. Większa obecność amerykańskich jednostek specjalnych da nowy impuls współpracy, która w sumie rozpoczęła naszą drogę do NATO.

Jeśli powstanie w Polsce centrum przerzutu lotniczego wojsk z USA, ma szansę stać się jednym z najważniejszych punktów na sojuszniczej mapie regionu. Krok po kroku stajemy się coraz ważniejsi dla Amerykanów, nawet bez Fort Trump. O przełomie w sensie czysto wojskowym trudno mówić, o kolejnym etapie pogłębiania sojuszu – z całą pewnością trzeba.

Czytaj także: Były dowódca US Army Europe przeciwny bazie w Polsce

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną