To może być szok dla osób znających wojsko wyłącznie z defilad i pikników lub dla tych, którzy zbyt łatwo uwierzyli w zapewnienia MON o idącej pełną parą modernizacji, wspierane obrazkami z przekazywania wojsku kolejnych kilku sztuk lśniących nowością Krabów czy Raków. Okaże się bowiem, że stary poradziecki sprzęt, na co dzień raczej niepokazywany i publicznie po wielekroć skazany na złom, w przyszłym roku będzie przez Polskę wystawiony do realnych działań o pierwszoplanowym znaczeniu dla całego sojuszu. Zobaczymy jeszcze, jak politycy, którzy zupełnie niedawno mówili o całkowitej wymianie broni „złego pochodzenia” i chwalili się, jak bardzo wszystko modernizują, będą – słusznie – chwalić załogi przestarzałych wozów bojowych, czołgów i dział, czasem produkcji ZSRR. Powodów takiej decyzji jest wiele, jeden z nich prozaiczny – nadal to owe starocie stanowią podstawowe wyposażenie znacznej części wojska. Nie tylko Wojska Polskiego.
Czytaj także: Wystrzałowy czerwiec na ćwiczeniach
To nie będzie defilada
Nowy sprzęt też jest i to nie tylko na defiladach. Ale nadal jest go bardzo mało, a przy tym dostarczany jest od tak niedawna, że wojsko nie nauczyło się go wystarczająco dobrze obsługiwać lub nie zbudowało wystarczająco pewnych łańcuchów logistycznych podtrzymujących jego użycie. Tymczasem w „szpicy NATO” właśnie o pewność logistyki chodzi, jak też o najwyższą gotowość bojową, czyli również o doskonałe wyszkolenie.