„Wskazuje na to wiele cech, m.in. ubrania. Na razie nie będziemy mówić o szczegółach, w jakich chłopiec zmarł” – tłumaczył podczas briefingu prasowego przedstawiciel warszawskiej policji. Dodał, że jest „prawdopodobieństwo graniczące z pewnością”, że to ciało Dawida Żukowskiego. Szczegóły w kolejnych dniach poda prokuratura.
Poszukiwania pięcioletniego Dawida podjęto 10 lipca. Funkcjonariusze sprawdzali trasę z Grodziska Mazowieckiego do lotniska Chopina w Warszawie, którą tego dnia pokonał ojciec chłopca. Sprawdzano okoliczne ogródki działkowe i węzeł Konotopa przy autostradzie A2, gdzie prowadził sygnał z telefonu Pawła Ż. 20 lipca poszukiwania objęły węzeł Pruszkowa. Prawdopodobnie tutaj znaleziono ciało.
Co się stało z Dawidem Żukowskim
Ojciec pięciolatka zabrał go 10 lipca z domu dziadków w Grodzisku Mazowieckim. Udał się do Warszawy. W drodze zatrzymywał się, zawracał, przystawał. Auto zarejestrowała m.in. korporacja taksówkarska w Chrzanowie Dużym (chłopiec był wtedy w samochodzie). Nagrania z monitoringów i kamer zamontowanych w prywatnych samochodach mogły być kluczowe dla sprawy, więc szczegółowo je badano.
Wiadomo, że Paweł Ż. zatrzymał się w okolicach węzła Konotopa i wysłał wiadomość żonie, z którą był w konflikcie. Informował w niej, że nigdy nie zobaczy już syna. Mężczyzna jechał w stronę Okęcia, ale zawrócił do Grodziska, zostawił samochód (chłopca już w nim nie było) i udał się w stronę torów kolejowych. Potrącił go pociąg jadący ze Skierniewic. Okoliczności wskazują, że mężczyzna popełnił samobójstwo.
Z materiałów m.in. „Gazety Wyborczej” i „Uwagi” TVN wynika, że rodzice Dawida pobrali się w 2014 r., ale od jakiegoś czasu razem nie mieszkali. Paweł Ż. miał problem z hazardem i 200 tys. zł długu. Jego żona zgłaszała, że znęca się nad nią psychicznie. Synem, według relacji świadków, opiekowali się jednak zgodnie, odbierali go na zmianę z przedszkola. Paweł Ż. nie miał ograniczonego dostępu do chłopca. Regularnie płacił też alimenty na córkę z poprzedniego związku.
Matkę Dawida prokuratura przesłuchiwała dwukrotnie. Rozmawiała z synem 10 lipca przez telefon, ale nie miała żadnych podejrzeń. Zaniepokoiły ją dopiero wiadomości od Pawła Ż.
Czytaj także: Jak poszukuje się zaginionych dzieci
Największe poszukiwania w historii polskiej policji
W akcję poszukiwawczą zaangażowano wszystkie siły: funkcjonariuszy policji, strażaków, żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Do przeczesania 4 tys. hektarów terenów wykorzystano m.in. drony, helikoptery i psy tropiące. O pomoc poproszono nawet jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego z Człuchowa, który 19 lipca informował, że chłopiec nie żyje, a jego ciało znajduje się w jednym ze zbiorników wodnych w okolicach Grodziska Mazowieckiego.
„Wielokrotnie powtarzaliśmy, że będziemy szukać do skutku. Nikt z góry nie mógł założyć, czy chłopiec żyje, czy nie” – mówił dziś przedstawiciel policji. To była jedna z największych akcji poszukiwawczych w historii polskiej policji.
Sprawę śledziła cała Polska. I szeroko komentowała. Policję krytykowano, że „szuka po omacku”. „Policji ta wrzawa medialna trochę przeszkadza, ale w gruncie rzeczy jest do tego przyzwyczajona, bo podobnie dzieje się w innych bulwersujących opinię publiczną zdarzeniach. Po upływie kilku dni, tygodni, a nawet miesięcy kurz opada, sprawa zostaje wyjaśniona i okazuje się, że jej przebieg był zgoła odmienny, niż sugerowały niektóre publikatory” – komentował dziennikarz „Polityki” Piotr Pytlakowski.
Czytaj także: Zaginieni. Tysiące osób, które formalnie są, choć ich nie ma