Stoję tutaj z moimi przyjaciółmi, z Adrianem Zandbergiem i Włodzimierzem Czarzastym. I mogę powiedzieć, że się udało. Jesteśmy gotowi nie tylko podziękować PiS-owi za ich nieudolne rządy, ale stawić czoło Koalicji Obywatelskiej i wygrać te wybory” – powiedział Robert Biedroń na konferencji 19 lipca. Wojujące ze sobą do niedawna partie lewicowe ogłosiły, że idą do wyborów parlamentarnych razem. Na naszych oczach powstaje egzotyczna lewicowa koalicja, która – jeśli się nie rozpadnie – może zostać trzecią siłą w Sejmie.
Przyjaźń Czarzastego, Biedronia i Zandberga to relacja stosunkowo świeża, wcześniej ich stosunki były raczej napięte. „Co to za lewica? Za parawanem z dykty chowa się aparat SLD, ludzie o zerowej wiarygodności” – mówił Zandberg o Sojuszu w 2015 r. Niechęć do SLD była ważnym elementem tożsamości Razem. Jedną z większych awantur w partii wywołało ogłoszenie przez jej zarząd po klęsce w wyborach samorządowych, że chce negocjować z Biedroniem i SLD. „To, co pan Biedroń proponuje, to jest od początku do końca populizm, totalna ściema” – mówił zaś Czarzasty, komentując w lutym program Wiosny. Z kolei partia Biedronia swoją lewicowość jako organizacja odkryła całkiem niedawno – wcześniej preferowane było słowo „progresywizm”. Zaakceptowanie tego sojuszu wymaga więc od działaczy wszystkich partii dużej elastyczności i krótkiej pamięci.
Dwa groźne momenty
Mimo wszystko przyjaźń została zawiązana. Jeśli szukać jej patrona, a zarazem ojca chrzestnego postępowego bloku, niewątpliwie należałoby wskazać Grzegorza Schetynę. – Wyślemy mu kwiaty w prezencie za zjednoczenie lewicy – żartuje rzeczniczka SLD Anna-Maria Żukowska. Dla Sojuszu nie była to preferowana opcja, po wyborach europejskich Czarzasty chciał pozostać w sojuszu z Platformą.