Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Rusza machina wyborcza. Krótka kampania sprzyja PiS

Prezes PiS na partyjnym pikniku rodzinnym Prezes PiS na partyjnym pikniku rodzinnym Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
Tak jak chciał prezes Jarosław Kaczyński, tak prezydent Andrzej Duda zarządził wybory. 13 października Polacy wybiorą parlament i zdecydują, kto będzie rządził przez następne cztery lata.

„Prezydent Andrzej Duda podpisał zarządzenie w sprawie daty jesiennych wyborów, które odbędą się w niedzielę 13 października” – poinformował we wtorek wieczorem rzecznik Błażej Spychalski. Dzień wcześniej w sprawie terminu pozytywnie wypowiedziała się Państwowa Komisja Wyborcza.

Kampania formalnie rozpocznie się po opublikowaniu postanowienia w „Dzienniku Ustaw”. Zgodnie z prawem musi to się stać najpóźniej pięć dni od ogłoszenia daty wyborów. Do 24 sierpnia należy zaś zgłosić PKW wolę utworzenia komitetu (najpóźniej 50 dni przed 13 października). Od dnia przyjęcia takiego zawiadomienia komitety będą mogły gromadzić i wydawać pieniądze na kampanię. A także zbierać podpisy pod listami kandydatów, które trzeba dostarczyć do PKW do 3 września (40 dni przed wyborami).

Komitet wyborczy w jednym z 41 okręgów może zarejestrować jedną listę, wymagającą 5 tys. podpisów. Największe komitety, które wystawiają listy w co najmniej połowie okręgów, mogą przynieść podpisy pod połową z nich. Czyli łącznie potrzebują 105 tys. Wyborca może udzielić pisemnego poparcia więcej niż jednej liście kandydatów.

Te daty mają polityczne znaczenie. Kalendarz jest nieubłagany, na zebranie podpisów jest mało czasu. Wielkie partie – PiS i PO – będą zapewne konkurowały na to, która przyniesie najwięcej. SLD też ma dobrze zorganizowane struktury, kłopotu nie powinien mieć PSL. Kukiz, który nie zdołał zbudować struktur, prosił prezydenta, by wybory odbyły się później. Przyznał, że startuje z list PSL m.in. dlatego, że zebranie podpisów jest ponad jego siły. Tak jak dla Konfederacji.

Czytaj także: Premier Morawiecki rzucony na Katowice

Ile partie mogą wydać na wybory i ile mogą zebrać?

Kampania trwa już w zasadzie od kliku tygodni, a politycy dawno temu ruszyli w kraj: Platforma jeździ z przekazem „Porozmawiajmy”, a PiS co weekend organizuje rodzinne pikniki. PKW wiele razy zajmowała stanowisko w sprawie tej nieformalnej kampanii. Zwracała uwagę, że politycy omijają tak finansowe limity. Komitety, które zarejestrują kandydatów we wszystkich okręgach, mogą wydać na kampanię prawie 30,5 mln zł. Limit zależy od tego, w ilu okręgach uda się zarejestrować kandydatów.

Wszystkie komitety (w tym: komitet wyborczy partii politycznej, koalicyjny komitet wyborczy, komitet wyborczy wyborców) muszą założyć specjalny fundusz, czyli rachunek bankowy, z którego idą wydatki. Partia może przelać na ten fundusz zaoszczędzone na wybory pieniądze. Do tego wziąć kredyt albo liczyć na datki od sympatyków (wyłącznie polskich obywateli mieszkających tu na stałe).

Łączna suma wpłat od osoby fizycznej w roku podwójnych wyborów nie może przekroczyć 25-krotności minimalnego wynagrodzenia, czyli w tym wypadku 56 250 zł. Partie są w dobrej sytuacji, bo ich zwolennicy co roku mogą wpłacić też 15-krotność minimalnej pensji na jej bieżący rachunek (33 750 zł). Pieniądze te mogą trafić na wyborczy fundusz. Przy czym wpłat na rachunek bankowy bieżący i wyborczy należy dokonywać tylko czekiem rozrachunkowym, przelewem lub kartą płatniczą. Niedozwolone są wpłaty gotówkowe w kasie banku czy w urzędach pocztowych.

Prezes zdecydował, prezydent zarządził

O dacie wyborów do parlamentu było słychać w PiS już kilka dni po wyborach europejskich. Andrzej Duda podkreślał, że kampania powinna być krótka, bo oznacza mniejszy „rozwój konfliktów politycznych”. A Polacy potrzebują spokoju.

Prezydent próbował zatrzeć wrażenie, że to nie on decyduje o tym, kiedy pójdziemy do urn. Jednak wiadomo, że zdecydował o tym prezes Kaczyński. Przed szereg wyszedł też na kongresie programowym PiS premier Mateusz Morawiecki. Zapowiadał, że po wakacjach „od wczesnego rana do nocy pracujemy do 12 października, niech będzie do 11, bo cisza wyborcza, w sobotę można odpocząć”.

Jak pisaliśmy już w „Polityce”, prezesowi PiS zależało, by wybory odbyły się jak najwcześniej. Po pierwsze po to, by udało się utrzymać elektorat w stanie mobilizacji, a przerwa między elekcjami (do Parlamentu Europejskiego i teraz, do Sejmu i Senatu) była jak najkrótsza. Po drugie dlatego, że im bliżej lata, tym lepsze nastroje w społeczeństwie. I wreszcie po trzecie – by opozycja miała jak najmniej czasu na kampanię.

Czytaj także: Jak się odczepić od PiS

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną