Dymisja wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka i odwołanie z delegacji sędziego Jakuba Iwańca mają – jak oświadczył premier Morawiecki – kończyć sprawę „farmy trolli” w Ministerstwie Sprawiedliwości. Wprawdzie prokuratura wszczęła z urzędu postępowanie wyjaśniające, ale skoro to „kończy sprawę”, to pewnie i postępowanie prędzej czy na święty nigdy (jak w przypadku Gerarda Birgfellnera) zakończy się niczym.
„Przy okazji” prokuratura zablokowała zabezpieczenie dowodów w tej sprawie: smartfonów i komputerów, bo w postępowaniu wyjaśniającym można jedynie przesłuchać zawiadamiającego. Prokuratura podlega rządowi, rząd premierowi, premier Jarosławowi Kaczyńskiemu. I to jest instancja, która może zarządzić wyjaśnienie, jeśli uzna, że taki jest „głos ludu”, czyli to, czego opłaca się słuchać przed wyborami.
Kto i jak wynagradzał za hejt?
Wyobraźmy sobie, co z taką sprawą jak „farma trolli” w Ministerstwie Sprawiedliwości powinno się stać w państwie praworządnym. Nie przesądzając niczyjej winy – sytuacja gdy władza państwowa lub jej funkcjonariusze w sposób zorganizowany uczestniczą w tajnej operacji zniesławiania i zastraszania sędziów, czyli władzy sądowniczej, godzi w bezpieczeństwo państwa. I to niezależnie od tego, czy minister sprawiedliwości albo premier o całej akcji wiedzieli, czy nie. Dlatego sprawę oprócz prokuratury powinno wyjaśniać ABW.
Czytaj też: W aferze Piebiaka PiS trzyma się sprawdzonej taktyki
Przypomnijmy: hejterka MałaEmiEmi, żona sędziego i urzędnika KRS Tomasza Szmydta, ustalała na Twitterze z wiceministrem sprawiedliwości Łukaszem Piebiakiem, jak i jakie informacje rozpowszechniać w internecie i listownie, by skompromitować sędziów.