Premier Mateusz Morawiecki przyjął wprawdzie dymisję, ale powtarza myśl o konieczności wysłuchania obu stron. Równocześnie zapowiada, że wiceminister „będzie miał możliwość przedstawienia prawdziwych (sic!) okoliczności” swojego czynu, co można traktować jako jasną sugestię, kto tu kłamie. Inny wpływowy polityk PiS Jarosław Sellin także opowiada o konieczności dogłębnego zbadania sprawy. Prorokuje ponadto, że „będziemy mieli do czynienia ze wzmożoną histerią w tej sprawie ze strony totalnej opozycji i mediów”. I dodaje z przekąsem, że tak samo było w przypadku lotów marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego.
Czytaj tez: Piebiak i Ziobro idą ręka w rękę
Ziobry nikt nie tyka
Tylekroć sprawdzony w sytuacjach kryzysowych (ostatnio w związku z aferą Air Kuchciński) przekaz musi być przecież jasny: dowody wcale nie przesądzają o winie partyjnego towarzysza, a w tle jest spisek przeciwników (totalnych) dobrej zmiany.
Nikt też z obozu władzy nie podejmuje kwestii odpowiedzialności za poczynania wysokich urzędników samego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Ujawniona korespondencja przecież wskazuje, że „Szef” mógł o akcji wiedzieć, a więc przynajmniej ją akceptować. Dla uczestników układu jest jasne, że „Szefowi” nic nie grozi. Wiceminister przyjmie drobną niedogodność w postaci dymisji, wiedząc, że partia nie da mu zrobić poważniejszej krzywdy, a kiedyś może odwdzięczy się za lojalność.
Ewa Siedlecka: Piebiak złamał zasady przyzwoitości i prawa
Czy wyznawcy PiS zareagują?
Wymierną konsekwencją tej tyleż kryminalnej, co obślizgłej moralnie afery byłaby dopiero wyborcza klęska władzy. Dopiero to oczyściłoby państwo i dotknęło wszystkich winnych. Lecz zarówno rodacy zafascynowani Jarosławem Kaczyńskim, „wstawaniem z kolan”, żołnierzami wyklętymi oraz rozmaitymi 500 plus, jak i ta obojętna na wszystko część suwerena najpewniej znowu nie zareagują.
Operacja zaszczuwania sędziów, którzy opierają się podporządkowywaniu władzy sądowniczej partyjnemu dyktatowi, pokazała także skalę i poziom karierowiczostwa w samym środowisku sędziowskim. Chodzi o tych sędziów, którzy postanowili radykalnie skrócić sobie drogę awansu związkami z resortem sprawiedliwości, udziałem w niezgodnych z prawem intrygach wobec kolegów po fachu oraz w niszczeniu ich osobistej reputacji i opinii o całej profesji.
Trudno wreszcie o wyrazistszy, podręcznikowy wręcz dowód na wadliwość lansowanej przez PiS, a zwłaszcza Zbigniewa Ziobrę, konstrukcji ustrojowej w postaci połączenia w jednym ręku funkcji Prokuratora Generalnego i ministra sprawiedliwości. I tu nie pomogły ostrzeżenia, kiedy partia postanowiła przeforsować dla siebie to narzędzie. Ciekawe, kto i jak teraz będzie uzasadniał jego utrzymanie. Bo chętni pewnie się znajdą.
Czytaj też: Preludia „prawdziwej” demokracji