Kraj

Nie daj się mamić półprawdami, wyborco

Morawiecki, jak Gomułka lub Gierek, gdy trzeba, winę zwala na obiektywne trudności lub poprzedników. Morawiecki, jak Gomułka lub Gierek, gdy trzeba, winę zwala na obiektywne trudności lub poprzedników. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Morawiecki, jak Gomułka lub Gierek, gdy trzeba, winę zrzuca na obiektywne trudności lub poprzedników. A poza tym PiS głośno dmie w róg obfitości – znaczy, że musi być pusty.

Mówiąc Tischnerem: półprawda jest g**no prawdą. W polityce półprawda jest ukrywaniem prawdy. Temu służy tzw. język dyplomatyczny. Pan Trump np. wyjaśnia: „Aby upewnić się, że wszystkie siły rządu federalnego są skoncentrowane na nadchodzącym huraganie, zdecydowałem się wysłać naszego wiceprezydenta Mike′a Pence′a do Polski w ten weekend w moim zastępstwie. (...) W obliczu zbliżającego się dużego zagrożenia priorytetem jest bezpieczeństwo ludzi i trzeba, aby wszystkie zasoby rządu federalnego były skoncentrowane na nadciągającym huraganie Dorian”.

Trump, Duda, Bolsonaro, różnice i podobieństwa

Jest rzeczą oczywistą (oczywistą oczywistością – w znanej nam skądinąd nowomowie), że koncentracja wszystkich sił rządu etc. wymaga pozostania p. Trumpa w USA, a absencja p. Pence’a jest nieistotna dla tego celu. Huragan Dorian ma uderzyć we Florydę, stan bardzo istotny w wyborach prezydenckich. Większość komentarzy wskazuje na to, że p. Trump był bardziej zainteresowany swoją ewentualną (oby nie) reelekcją niż uroczystościami z okazji 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej w jakimś dalekim kraju.

I to jest prawda ukryta pod półprawdą pod kryptonimem „Dorian”. Złośliwi internauci powiadają, że być może p. Trump nie chce porównywania szalejącego Doriana z postępującą Emilią, więc kombinuje, jak wzajemnie izolować obie wichury, ale to chyba nie tak.

Wiadomo, że p. Trump obraził się na Danię, bo mu nie chce sprzedać Grenlandii. Krążą pogłoski, że p. Duda, aby pocieszyć swego kolegę z Waszyngtonu, zapytał p. Bolsonaro, jak polski prezydent prezydenta Brazylii, czy może kupić od niego San Escobar. Ponoć chciał powiedzieć p. Trumpowi: „Mister President, nie udało mi się nabyć San Escobar, bo ten Bolsonaro to podobnie nieużyta bestia jak ta Frederiksen z Danii”.

Niemniej p. Duda zaprosił p. Bolsonaro do Polski i zapewnił, że mają podobne poglądy na wiele spraw. Racja, p. Bolsonaro ukrywa pożary w Amazonii, a p. Duda przekonuje, że konstytucja w Polsce jest przestrzegana. Ciekawe, czy p. Duda zgadza się z prezydentem Brazylii w sprawie strzelania do opozycji? Poczekamy, zobaczymy.

Wina Tuska i wszystko jasne

Wyjaśnienia wymaga jeszcze kategoria najprawdziwszej półprawdy. Tak określam półprawdę serwowaną przez tzw. dobrą zmianę. Opiera się na przeświadczeniu, że nikt nas nie przekona, że białe jest białe, a czarne – czarne oraz że ciemny lub to kupi znacznie chętniej, gdy oferuje mu się kiełbasę wyborczą na kredyt.

Niżej omawiam kilka przykładów najprawdziwszej półprawdy, zaczynając od kwestii udziału p. Tuska we wspomnianych obchodach rocznicy wybuchu II wojny. Zapytano p. Spychalskiego, prezydenckiego rzecznika, czy przewodniczący Rady Europejskiej został zaproszony. Pan rzecznik z właściwą sobie wnikliwością odrzekł, że gościny udzieli się tylko przywódcom państw. Potem jednak okazało się, że p. Duda wysłał inwitacje do byłych prezydentów i premierów RP, tj. także do p. Tuska. Poproszono p. Spychalskiego o wyjaśnienie tej konfuzji. Wytłumaczył, a jest to najprawdziwszą półprawdą, że pytano go o coś innego, zapewne nie o premiera Tuska, ale przewodniczącego Tuska.

Zaproszenie dotarło do byłego premiera 29 sierpnia. Oświadczył, że nie przyjedzie, gdyż nie jest dobrze widziany przez organizatorów. Pan Makowski, dziennikarz, przyboczny p. Lisickiego, tak to rozumie: „Tusk nie przyjedzie na obchody 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Ale tam się nie jedzie dla organizatorów i PiS, ale aby uczcić pamięć o ofiarach i walczących dzielnie żołnierzach. Małostkowość”. Pan Makowski jest bezsprzecznie Dużostkowy, ale nie rozumie, że pamięć o ofiarach i dzielnie walczących żołnierzach można czcić nie tylko w towarzystwie p. Dudy i jego kolegów. Można to nawet czynić w samotności, ale to chyba za trudne dla publicysty piszącego w „Do(Od) Rzeczy”. Dla niego „wina Tuska i wszystko jasne”.

Czytaj także: Pamięć, przestroga i nadzieja

Szef CIS przeprasza niczym Kim Dzong Un

Wróciła sprawa lotów najważniejszych osób w państwie. Mamy nawet ustawę regulującą tę kwestię. Jest bzdurna jak każda kazuistyka i łatwa do obejścia. W lotach rządowych nie mogą uczestniczyć członkowie rodzin uprawnionych do podróżowania samolotami rządowymi. Cóż prostszego jednak niż telefon np. do p. Pence′a od p. Szczerskiego – i taka rozmowa: „Cześć Mike, tu Christopher. Wybieramy się do Waszyngtonu z delegacją. Czy mógłbyś zaprosić mojego (moją)…”. I cóż Mike ma odpowiedzieć, przecież nie inaczej niż: „OK, done”.

Aby wszystko było zabezpieczone, ustawa przewiduje możliwość utajnienia pasażerów danego lotu. Mamy więc najprawdziwszą półprawdę w materii lotów najważniejszych osób w państwie.

Ale i to, co zdarzyło się przed wejściem w życie rzeczonej ustawy, jest interesujące. Kilka dni temu powrócił p. Grzegrzółka (dyrektor Centrum Informacyjnego Sejmu), prawdopodobnie po intensywnej kuracji antystresowej. Oświadczył, że w sprawie lotów p. Kuchcińskiego nie wszystkie informacje były dostępne, więc pojawiły się niejakie niedokładności. Pan Grzegrzółka wyjaśnił najprawdziwiej półprawdziwie, że nie wspominał o podróżach rodziny p. Kuchcińskiego, gdyż jej nie widział. Przeprosił wszystkich za brak wiedzy i przyjął pełną odpowiedzialność na siebie. Zachowując właściwe proporcje, przeprosiny p. Grzegrzółki mają podobną wartość co przeprosiny p. Kim Dzong Una, skierowane do USA, za wystrzelenie rakiety. Podobnie trzeba ocenić szanse efektywnej odpowiedzialności dyrektora CIS, chyba że zostanie uznany za winnego w sprawie (nie)ujawnienia list poparcia dla kandydatów na członków KRS.

Ewa Siedlecka: Ministerstwo Szczucia. Jak wykończyć sędziów rękami sędziów

Kto, z kim i jak często latał

Zwykły Poseł żywił wielkie nadzieje w związku z ujawnieniem listy lotów p. Tuska. Ujawniono je bez specjalnego wysiłku (a więc inaczej niż w przypadku p. Kuchcińskiego), ale okazuje się, że Srebrny Deweloper zdecydowanie przeszacował oczekiwania. Pan Tusk rzeczywiście sporo latał, ale także samolotami rejsowymi, a skoro tak, to trudno mu zarzucać podróże w celu pogrania sobie w kopaną za pieniądze podatników. Niewiele też dały badania lotów p. Kopacz.

Nie drążono za to nadmiernie podróży p. Karczewskiego. Bardziej zajmowano się warunkami mieszkaniowymi tego podmiotu szczególnej (pogłębionej) refleksji parlamentarnej. Pan Karczewski zreflektował publikę tym, że wynajmuje pół willi, bo tego wymaga godność urzędu, który piastuje. Zresztą gdyby nie wynajął, to owo domostwo stałoby puste.

Najprawdziwsza półprawda, gdyż – po pierwsze – p. Karczewski nie tyle wynajmuje, ile wynajmuje się dla niego, po drugie – godność demonstruje także na ścieżce rowerowej. Rzeczona willa mogłaby służyć rozmaitym celom, np. dyskusjom o stanie państwa.

Tzw. dobrej zmianie udało się przydybać p. Borusewicza na tym, jak latał 89 razy rządowymi samolotami w latach 2005–15 (dziewięć podróży rocznie), a w 12 przypadkach towarzyszyła mu córka. Wszelako Rachoniopodobne media (głównie TVP Info) nie ustaliły, w jakim charakterze córka podróżowała z ojcem, natomiast od razu stwierdziły, że totalna (bo jakżeby inna) opozycja stosuje podwójne standardy, ponieważ jednym, tj. przedstawicielom tzw. dobrej zmiany, zarzuca wykorzystywanie służbowych środków komunikacyjnych, czyli widzi źdźbło w oku bliźniego, a nie dostrzega belki w swoim własnym.

Najprawdziwsza półprawda, zważywszy na rozmiary podróży p. Kuchcińskiego, oczywiście znikome w porównaniu z peregrynacjami p. Borusewicza. Dla jasności: już raz zauważyłem, że premierzy jako zarządzający winni mieć zapewnione szybkie sposoby przemieszczania się w każdym miejscu i każdym czasie. Byłbym także za niejaką elastycznością w kwestii rodzin. Wszelako wyczyny p. Kuchcińskiego i mataczenie w jego sprawie to prawdziwa kompromitacja tzw. dobrej zmiany i jej propagandowych klakierów.

Czytaj także: Ściekowa wiarygodność. Jak PiS wykorzystał awarię oczyszczalni

Spontaniczne zapominalstwo przewodniczącego KRS

Przechodzę do prozy życia. Pan Mazur, przewodniczący KRS, zdecydował się na telewizyjny występ we „wrażej” stacji. Stało się to już po ustaleniu wytycznych na Nowogrodzkiej w sprawie Małej Emi (jak się okazuje, przylepiła się biedaczka do p. Mitery, ale ten szczęśliwie się opędził). Pan Mazur, podobnie jak inni aktywiści z obozu tzw. dobrej zmiany, wywodził, że tajfun „Emilia” to rozgrywka w środowisku sędziowskim. Ten wątek pominę, bo szeroko go komentowałem w poprzednim felietonie – poza wzmianką, że przewodniczący KRS wstrzymuje się z oceną „Piebiak Gate” do czasu odsiania fikcji od faktów.

Pan Mazur został też zapytany, dlaczego nie wpisał do swojego oświadczenia majątkowego dość sporej sumy pieniędzy. Odparł, że powód był prozaiczny – po prostu zapomniał. To zapierające dech w piersiach wytłumaczenie było znane wcześniej wraz z komentarzem, że skoro zapomniał, to nie ma sprawy.

Teraz okazuje się, że nie warto o tym mówić, ponieważ uczynił to spontanicznie. Muszę wyznać, że spontaniczne zapomnienie jest rzeczywiście prozaicznym sposobem bycia p. Mazura – problem w tym, że trudno w tej tragifarsie argumentacyjnej odsiać fikcję od faktów. Rzeczony zapominalski został też zaindagowany sprawą jawności list poparcia do KRS. Odpowiedział dialektycznie (jak dobrze wiadomo, dialektyka była sztuką formułowania najprawdziwszych półprawd), że on jest za, ale trzeba czekać na wynik postępowania prowadzonego przez UODO. Dziennikarka zapytała wprost, czy zdaniem p. Mazura jako sędziego prawomocny wyrok sądu administracyjnego jest podważalny. Pan sędzia odrzekł, że w tej sprawie nie będzie się wypowiadał. Tyż piknie.

Czytaj także: Listy wstydu. PiS znowu atakuje wyrok sądu

„Nie ma dowodów, bo śledztwa nie będzie”

Proza życia z elementami spontanicznej dialektyki cechuje również p. Morawieckiego. Też pojawił się w telewizji i został zapytany o słynną działkę na Oporowie (ekskluzywna dzielnica Wrocławia). Pan premier od razu przeszedł do kontrataku, napominając prowadzącą wywiad, aby była ostrożna, ponieważ „Gazeta Wyborcza” zamieściła sprostowanie w tej sprawie.

Rzecz polega na tym, że pp. Morawieccy kupili (w 2002 r.) działkę za 700 tys. zł. „GW” napisała, że dziś jest warta sto razy więcej, tj. 70 mln. „Gazeta” zamieściła (na wniosek pp. Morawieckich), że to oszacowanie nie jest prawdą. Wedle zgodnej wyceny ekspertów działka jest obecnie warta ponad 14 mln – niezłe przebicie, bo 20-krotne. Trzeba przyznać, że Handlarz Bezspadkowym Mieniem Pokościelnym dobrze rozumie prozę życia i umie ją przedstawić jako najprawdziwszą półprawdę.

Omawiany wywiad z p. Morawieckim też miał miejsce po ustaleniu „nowogrodzkich” wytycznych. Czytamy w nim: „Morawiecki nic nie wiedział o działaniach grupy Piebiaka, bo sam jest o tym przekonany i tak mu powiedział Ziobro. Poza tym nie ma dowodów, że wiedział. Dowodów nie będzie, bo śledztwa na razie nie będzie”. Cytuję za jedną z relacji prasowych (ze źródła raczej nieprzychylnego Zjednoczonej Prawicy) – nie mam gwarancji, że p. Morawiecki dokładnie tak powiedział, aczkolwiek pierwsze zdanie jest dość powszechnie przytaczane. Jeśli reszta odpowiada temu, co p. Morawiecki wygadał, to przedstawia zaiste porażające kryterium najprawdziwszej półprawdy – bo p. Morawiecki jest tak przekonany, a i p. Ziobro tak mu powiedział.

Nie ma dowodów i nie będzie, bo śledztwa na razie nie będzie. Tylko na razie? Dialektyka uczy, że rozwój, także spontaniczny, postępuje po nieskończonej spirali. Wygląda na to, że śledztwo w sprawie „Kasta Gate” (przypuszcza się, że Herszt i jego żołnierze stanowili element szerszego Zespołu) jest konkretną ilustracją dialektycznego procesu bez końca.

Adam Szostkiewicz: Piebiak i hejterka. Dramat państwa polskiego

Polska będzie w ruinie

Premier Morawiecki odwiedził niedawno konkretne gospodarstwo rolne. Gdy kończył płomienne przemówienie o złotych perspektywach narodowego (jakżeby innego) rolnictwa, dało się słyszeć ryczenie bydła. Pan premier, niczym niestropiony, zapodał, że nawet bydło opasowe popiera ideę, że droga z pola na stół winna być skrócona.

Znaczy, że krowy są niezwykle ukontentowane tym, że będzie się je rzezać od razu na polu, aby szybciej trafiły na stół? Wprawdzie nie gustuję w tanich porównaniach, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że była to ukryta aluzja do przyspieszenia transferu pieniędzy z kieszeni podatnika do budżetu w celu sfinansowania kiełbasy wyborczej, aby hasło „Teraz, k**wa, my” mogło dalej być realizowane.

Nie znam się na tajnikach budżetu i nie wiem, czy tzw. budżet zrównoważony, tj. bez jakiegokolwiek deficytu, jest możliwy lub potrzebny. Zapowiedź takowego, niezależnie od propagandowego wydźwięku, jest w moim przekonaniu zwiastunem, że gdy pojawi się deficyt, np. z powodu żądań nauczycieli lub lekarzy, to musimy go zlikwidować, ale z waszej kieszeni, bo przecież wybierając nas, zgodziliście się na nasze obietnice. Sam chciałeś, Grzegorzu Dyndało, aby posłużyć się starym powiedzeniem.

I w tym miejscu po raz kolejny przytaczam przestrogę de Tocqueville’a: demokracja kończy się wtedy, gdy rząd zauważy, że może przekupić obywateli za ich własne pieniądze. Pan Morawiecki okazuje się wiernym uczniem tych, którzy bez umiaru gadali, że Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej.

A tymczasem horror edukacyjny się zaczął, ceny bezustannie rosną, realizacja planu Mieszkanie plus majaczy na dalekim horyzoncie, liczba wypadków drogowych jest chyba największa w Europie, kolejki do lekarzy są coraz dłuższe, spada liczba urodzeń itd. Podam tylko dwa przykłady. Pan Morawiecki dumnie prawi, że nie ma już kolejek do rezonansu magnetycznego. Fakt, ale tylko dlatego, że usługa ta, o ile opłacana przez Narodowy Fundusz Zdrowia, jest realizowana mniej więcej do końca pierwszej połowy roku. Potem albo trzeba płacić, albo czekać parę miesięcy. A bywa, że nie można czekać. W Polsce brak zakładów opiekuńczo-leczniczych, w których starzy, chorzy, niezamożni ludzie mogą dożyć swoich dni. Nie każdy może umrzeć w rodzinnym domu, nie każdy chce i nie zawsze jest to akceptowane przez rodzinę. Pozostaje szpital, ale tam nie ma miejsc.

Tak czy inaczej, wiele osób kona nie tylko w męczarniach fizycznych, ale także w świadomości, że chyba życie im nie wyszło. Pan Morawiecki, jak Gomułka lub Gierek, winę zrzuca na obiektywne trudności lub poprzedników. A poza tym w PiS głośno dmą w róg obfitości – znaczy, że musi być pusty. Wyborco, zastanów się, kogo skreślisz, a kogo poprzesz 13 października. Stawka jest olbrzymia. Nie łudź się, nie od razu państwo zostanie odbudowane po tzw. dobrej zmianie, ale na pewno zostanie zrujnowane, o ile będzie ona trwała. Nie daj się mamić najprawdziwszymi półprawdami.

PS Niniejszy tekst został ukończony 31 sierpnia 2019 r.

Joanna Solska: „Polska rośnie w siłę”. Mrzonki PiS o cudzie gospodarczym

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną