Konstytucja powiada (art. 2): „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Zostawmy na boku urzeczywistnianie sprawiedliwości społecznej, ponieważ jest to delikatna materia. Już parę razy zwracałem uwagę, że sformułowanie „demokratyczne państwo prawne” jest złe. Po pierwsze, nie państwo prawne, ale państwo prawa. Jego przeciwieństwem jest państwo bezprawia, co ma sens, natomiast antonimem zwrotu „państwo prawne” jest wyrażenie „państwo bezprawne”, o którym trudno powiedzieć, że odnosi się do czegoś wyraźnie określonego, ewentualnie pomijając takie twory, co do których zachodzi wątpliwość, czy w ogóle są państwami.
Po drugie, państwo prawa jest demokratyczne niejako ze swej istoty. Jego koncepcja pojawiła się po II wojnie światowej w związku z oceną III Rzeszy i jej porządku prawnego. W trakcie powojennych procesów przeciwko funkcjonariuszom niemieckim różnego szczebla bronili się oni argumentem, że działali w imieniu władzy powstałej legalnie i tworzącej prawo w sposób konstytucyjny. W związku z tym ich działania nie były sprzeczne z obowiązującym prawem.
Ta formalna koncepcja praworządności została odrzucona po wojnie i zastąpiona właśnie koncepcją prawa. Jej teoretyczną podstawą było słynne odróżnienie ponadustawowego prawa i ustawowego bezprawia. Pierwsze zawiera pewne ogólne reguły – niektóre prawne, inne moralne – które warunkują, że system normatywny w ogóle może być nazwany prawem. Wprawdzie zakres owych zasad jest rzeczą sporną do pewnego stopnia, ale należą tutaj respektowanie praw człowieka, zasada trójpodziału władz, niezawisłość sądów itd.